, Benzoni Juliette Marianna 05 Marianna i laury w ogniu 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nigdy niewiadomo, jak takie babsko może zareagować.Powiedziała mi tylko, żegdy wygasł pierwszy płomień uczucia, Nikita przestał się nią zajmować i331RS zrobił z niej służącą, by przypodobać się matce.Jeżeli jest to prawdą ijeżeli rzeczywiście go zdradziła, dostał tylko to, na co sobie zasłużył.Wydaje mi się, że ten człowiek nie jest zbyt stanowczy.- Doprawdy? Ale to jeszcze nie powód, by próbować tego dowieść!Jeżeli chcesz, Gracchusie Hannibalu Pioche, byśmy pozostali dobrymiprzyjaciółmi, radzę ci, byś nie próbował zostać gorliwym obrońcą aninarzędziem zemsty Szankali.Przyjmując, że wyjdziesz cało z tejprzygody, pomyśl, jak twoja babka, praczka z ulicy de la Revolte,przyjęłaby synową takiego pokroju?- No, ja wiem jak.Wetknęłaby jej pod nos kułak z dwoma palcamiwystającymi jak rogi, po czym poszłaby po księdza, by ją pokropiłświęconą wodą.A potem wyrzuciłaby nas oboje za drzwi.Niech się paninie obawia, panno Marianno, nie mam najmniejszego zamiarudodatkowo uszczuplać szansy, jaką mamy, by na nowo ujrzeć ulicęMontorgueil i pani pałac przy ulicy de Lille.Poprawił czapkę i już miał się oddalić, by pomóc stangretowiwyprzęgać, gdy Marianna, uderzona zawiedzionym tonem jego ostatnichsłów, przywołała go:- Gracchusie! Czy naprawdę sądzisz, że starając się dotrzeć docesarza, znajdziemy się w wielkim niebezpieczeństwie?- Nie tyle dlatego, że będziemy się starali dotrzeć do niego, iledlatego, że gdy Petit Tondu walczy, to idzie na całość, a my znajdziemysię, jak to mówią, między młotem i kowadłem.A zbłąkane kule mogą wkońcu na kogoś natrafić! Ale będziemy uważać, prawda?Gracchus, fałszując bardziej niż kiedykolwiek swą ulubioną pieśńwojenną On va leur percer le flanc.gwiżdżąc oddalił się, by oddać sięw spokoju swym zwykłym zajęciom stangreta, pozostawiając Mariannęz jej myślami.332RS Pojedynek11 września dotarli w pobliże Moskwy.Był piękny letni dzień, lśniącyod ciepłych promieni słońca, spowijających całą ziemię.Lecz zarównoblask dnia, jak i urok roztaczającego się widoku gasły wobec wiszącej wpowietrzu tragedii.Droga prowadziła przez Kołomienskoje, malowniczą i wesołą wieś ostarych, niewielkich, drewnianych domkach pomalowanych w żywekolory, nad wielkim stawem, po którym pływało stado kaczek, z kępamidrzew, pośród których jasne pnie brzóz przeplatały się z cienkimi,pachnącymi sosnami i bujnymi jarzębinami obsypanymi cynobrowymikiściami owoców.Z zachodu dochodził huk armat.No i ten nie kończący się sznurwszelkiego rodzaju powozów, ekwipaże możnych i wozy handlarzy,prowadzone przez kamienne postacie o nieruchomych twarzach, ooczach zaszczutych zwierząt.We wznoszonej przez nich grubejwarstwie kurzu tonęła świeżość przedmiotów i roślin.W tym tłumie wystraszonych ludzi kibitka poruszała się z corazwiększym trudem, niczym pływak, który stara się płynąć pod prądwartkiej rzeki.Od trzech dni nie mogli wymienić koni.Wszystkie konie,jakie tylko można było znalezć, były już zaprzęgnięte.Stajnie stałypuste.Dlatego też, pomimo zniecierpliwienia Jasona, który chciał jechaćdniem i nocą do chwili, gdy Moskwa pozostanie za nimi, trzeba byłozatrzymywać się każdego wieczoru, by konie mogły wypocząć.Mężczyzni zmieniali się zresztą przy nich nocą, strzegąc ich przedkradzieżą.Nie mieli już stangreta.Ostatni z nich, niezbyt skory doopuszczenia zajazdu w Tule, przyłapany na kradzieży koni uciekł podrazami zadanymi pasem przez Jasona.Tej nocy zresztą trzeba było wpośpiechu opuścić stację pocztową i szukać schronienia w lesie, gdyżstangret powrócił, wspierany przez gromadę ludzi uzbrojonych w kije,333RS którzy pośpieszyli mu z pomocą z majątku księcia Wołkońskiego25,grożąc swym byłym pracodawcom.Broń palna, zabrana przezprzezornego Gracchusa, zdołała powstrzymać rozwścieczoną grupę takdługo, aż udało im się uciec.A kolacja tego dnia składała się tylko zczarnych jagód i zródlanej wody.Przechodzący tłum był dziwny, cichy, opanowany.Zdobione herbamikocze i kolaski szlachty, wykonane w Londynie lub Paryżu, toczyły się,bez pośpiechu, obok całego wachlarza powozów rosyjskich, od furmankipo miejskie dorożki, prowadzone przez stangretów w długichsukmanach, z miedzianą tabliczką na plecach, przez wszelkichrozmiarów kibitki, a nawet pnie drzew na czterech kołach.Pośród tego wszystkiego, starsi mężczyzni, kobiety i dzieci szli wkurzu, z tobołkami na plecach, bez słowa skargi, bez jednego spojrzenia.Słychać było jedynie odgłos kroków i skrzypienie kół, lecz największewrażenie wywierała cisza, brzemienna przygnębiającą rezygnacją.Od czasu do czasu pojawiał się pop, w otoczeniu jednego lub dwóchdiakonów, kryjąc pod połą swej czarnej sutanny jakąś cenną relikwię,przed którą klękali pobożni chłopi, a przy bramach do majątkówwartownicy, starzy żołnierze o siwych włosach, którzy stracili rękę lubnogę w kampaniach Katarzyny Wielkiej.A w oddali wciąż słychać byłoarmaty, jakby grozbę lub dzwon żałobny.Nikt nie przejmował się zbytnio brudnym powozem, który uparciedążył pod prąd uciekającej masy.Nieraz, bez zatrzymywania się,rzucano im obojętne spojrzenie, które zaraz odwracało się.Każdy miałwystarczająco dużo swych własnych trosk, by okazywać ciekawość.Lecz gdy dotarli do końca wsi, Jason, który przy lejcach zastąpiłGracchusa, skręcił powozem przy wspaniałej bramie do wielkiegoklasztoru o harmonijnych błękitnych kopułach, wznoszącego się przystarym, drewnianym pałacu, i zatrzymał konie.- Dalsza podróż jest szaleństwem - oświadczył.- Zawrócimy, abyokrążyć szerokim łukiem miasto i dotrzeć do drogi na Petersburg.Marianna, która drzemała wsparta na ramieniu Jolivala, zareagowałanatychmiast.25Dziadek Lwa Tołstoja ze strony matki.334RS - Dlaczego mamy okrążać miasto? Przyznaję, że niełatwo jestporuszać się, ale jednak jedziemy naprzód.Nie ma żadnego powodu, byzmieniać drogę, ryzykując, że zabłądzimy.- Mówię ci, że to szaleństwo! - powtórzył Jason.- Czy nie widzisz,co się dzieje, tych wszystkich uciekających ludzi?- To, przed czym oni uciekają, nie przeraża mnie.Jeżeli słychaćdziała, to znaczy, że Francuzi są blisko, tym bardziej jeżeli ludzie zaczęlijuż uciekać z Moskwy.- Marianno! - powiedział zmęczonym głosem - nie zaczynajmy odnowa.Powiedziałem ci i powtarzam po raz kolejny, że nie chcęspotkania z Napoleonem.Ustaliliśmy, jak mi się zdaje, że gdy zbliżymysię do wojsk najezdzcy, Jolival przekaże to tajemnicze ostrzeżenie, którewieziesz dla  twego cesarza i że dołączy do nas.- A ty myślałeś, że ja się na to zgodzę? - krzyknęła oburzonaMarianna.- Mówisz o wysłaniu Jolivala do Napoleona, jakby chodziło ozaniesienie listu na pocztę na sąsiedniej ulicy.Teraz ja ci powiem:popatrz, co dzieje się wokół nas, na tych uciekających ludzi.Uciekajątak samo we wszystkie strony, a my nie mamy pojęcia, gdzie znajdujesię armia czy też armie rosyjskie.Jeżeli się rozłączymy, zgubimy się:Jolival nigdy nie zdoła nas odnalezć.i ty o tym wiesz.Zaniepokojony gwałtownym obrotem, jaki przybierała dyskusja,Arkadiusz usiłował interweniować, lecz Marianna nakazała mumilczenie stanowczym gestem.Jason, wbity w siedzenie, ze spuszczonągłową, milczał uparcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl