, Alistair MacLean Partyzanci (3) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cisza przeciągała się nienaturalnie, przeciągała, aż wreszcie, nagle i ostro, odezwała się Lorraine:- Co się stało? Chcę wiedzieć, co się stało?- Do mnie mówisz? - ocknął się Petersen.- Tak.Gapisz się na mnie.Cały czas się na mnie gapisz.- To, że ktoś znalazł się po niewłaściwej stronie barykady nie znaczy, od razu, że stracił dobory gust - powiedział Giacomo.- Patrzyłem na ciebie nieświadomie - odrzekł Petersen.Uśmiechnął się.- Poza tym, jak zauważył Giacomo, nie jest to niemiłe.Przepraszam.Byłem gdzieś bardzo, bardzo daleko stąd.- A propos gapienia się - rzekł pogodnie Giacomo.- Sarinie też nieźle to wychodzi.Nie oderwała od ciebie wzroku od chwili, gdy zastygłeś w pozie a la "Myśliciel" Rodina.Czuję tu jakieś silne prądy.Wiesz, co ja myślę? Myślę, że ona myśli.- Cicho bądź, Giacomo.- Była chyba naprawdę zła.- Sądzę, że wszyscy o czymś myślimy - odparł Petersen.- Bóg jeden wie, że mamy o czym.Ty, Jamie, popadłeś w jakieś straszliwe przygnębienie.Co ci? Światła wielkiego miasta? Nie.Białe skały Dover? Nie.Ach! Światełko domu.Harrison uśmiechnął się tylko w milczeniu.- Jaka ona jest, Jamie?- Jaka jest? - Znów się uśmiechnął, wzruszył ramionami i spojrzał na Lorraine.- Jenny jest cudowna - odparła cicho Lorraine.- Myślę, że jest najcudowniejszą osobą na świecie.Jest moją najlepszą przyjaciółką i James w ogóle na nią nie zasługuje.Warta jest dziesięciu takich jak on.Harrison uśmiechnął się jak człowiek bardzo z siebie zadowolony i wyciągnął rękę po kieliszek z winem; jeśli poczuł się dotknięty, umiał to ukryć.Petersen odwrócił wzrok, a kiedy przypadkowo musnął spojrzeniem Giacomo ten, prawie niezauważalnie, skinął głową.Petersen uśmiechnął się lekko i popatrzył w inną stronę.Minęło jeszcze dwadzieścia minut częściowo na chaotycznej rozmowie, lecz głównie w ciszy - aż nagle drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Edvard.- Major Petersen!Petersen wstał.Giacomo chciał coś powiedzieć, lecz major powstrzymał go.- Nic nie mów.Wiem, będą miażdżyć mi palce.Wrócił za niespełna pięć minut.Giacomo zdawał się być tym rozczarowany.- I co? Palce całe?- Jakoś całe.Mam ochotę ci powiedzieć, że wnoszą właśnie imadło, i że teraz twoja kolej, ale nie, nie wnoszą.Za to jest twoja kolej.Giacomo wyszedł.- Jak było? Czego chcieli? - wypytywał Harrison.- Zwyczajnie, po ludzku.Bardzo grzecznie.Tego właśnie należało się spodziewać po Crnim.Mnóstwo pytań, w tym sporo osobistych, ale podałem tylko nazwisko, stopień i numer pułku, czyli wszystko, co zgodnie z prawem może ujawnić jeniec wojenny.Nie naciskali.Giacomo wrócił jeszcze szybciej.- Zawiodłem się - narzekał - bardzo się zawiodłem.Nie nadawaliby się do hiszpańskiej Inkwizycji.Życzą sobie teraz pana oglądać, kapitanie Harrison.Harrison zabawił poza izbą niewiele dłużej niż jego poprzednicy.Wrócił głęboko zamyślony.- Teraz ty, Lorraine.- Ja? - Stała niezdecydowana.- Cóż, jeśli sama nie pójdę, oni przyjdą po mnie.- Byłoby to szalenie niestosowne z twojej strony, Lorraine - wtrącił Petersen.- Myśmy przeżyli.Co tam jaskinia lwa dla takiej Angielki jak ty!Kiwnęła głową i wyszła.Bardzo niechętnie.- No i jak, Jamie? - zapytał Petersen.- Układna gromadka, jakbyś powiedział.Zaskakująco dużo o mnie wiedzą.I żadnych podtekstów natury wojskowej.Ja przynajmniej ich nie wychwyciłem.Lorraine zniknęła na dobry kwadrans.Kiedy wróciła, była blada i chociaż nie dało się zauważyć łez na jej policzkach, z pewnością musiała płakać.Sarina obrzuciła wzrokiem Petersena, Harrisona i Giacomo, pokręciła głową i objęła Lorraine ramieniem.- Ależ oni są odważni, prawda, Lorraine? Jacy rycerscy, jacy troskliwi.- Posłała im mordercze spojrzenie.- A może są tylko tacy nieśmiali? Kto następny?- Nikt.Nie chcieli nikogo.- Co oni ci zrobili, Lorraine?- Nic.Pytasz, czy.Nie, nie, nie dotknęli mnie palcem.Tylko niektóre z ich pytań.- Głos jej się załamał.- Przepraszam, Sarino, wolałabym o tym nie mówić.- Maraschino - zarządził George autorytatywnie.Ujął Lorraine pod ramię, posadził ją i wyciągnął rękę z małym kieliszkiem.Przyjęła poczęstunek, uśmiechnęła się z wdzięcznością, ale bez słowa.Wszedł Crni w towarzystwie Edvarda.Po raz pierwszy, odkąd go spotkali, zdawał się być rozluźniony i uśmiechnięty.- Mam dla państwa nowinę.Mam nadzieję, że uznacie ją za dobrą.- Nawet nie jesteście uzbrojeni - zauważył George.- Skąd wiecie, że nie połamiemy wam wszystkich kości? Albo jeszcze lepiej - użyjemy was jako zakładników i uciekniemy, co? Jesteśmy zdecydowani na wszystko.- Zrobiłby to pan, profesorze?- Nie.Kropelkę wina?- Dziękuję, profesorze.Dobra wiadomość, przynajmniej ja uważam, że dobra, dla von Karajanów, kapitana Harrisona i Giacomo.Przykro mi, że musieliśmy posłużyć się drobnym wybiegiem, ale wybieg był niezbędny w tych okolicznościach.Nie należymy do dywizji Murge.Dzięki Bogu, nie jesteśmy nawet Włochami.Jesteśmy zwykłymi, szeregowymi członkami grupy zwiadowczej partyzantów.- Partyzanci.- w głosie Sariny nie słychać było ożywienia, jedynie oszołomienie pomieszane z niedowierzaniem.- To prawda.- Crni uśmiechnął się lekko.- Partyzanci.- Harrison pokręcił głową.- Tam do licha! Partyzanci.Coś takiego.No tak, fakt.- Kręcił głową i wreszcie krzyknął o oktawę wyżej: - Partyzanci!- Czy to prawda?! - Sarina chwyciła Crniego za ramiona i potrząsnęła nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl