, Agatha Christie Uspione morderstwo (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przedwcześnie się postarzał, oceni­ła.Wygląda na zmęczonego i nieszczęśliwego.Stał, głasz­cząc palcami długą, wyrazistą linię szczęki.- Wyjechali - powiedział.- Nie wie pani, na jak długo?- Och, na krótko.Pojechali odwiedzić jakichś znajomych na północy Anglii.Młodzi ludzie wydają mi się strasznymi wiercipiętami, ciągle pędzą to tu, to tam.- Tak - przyznał jej rację doktor Kennedy.- To prawda.Przerwał na chwilę, po czym powiedział dość niepewnymtonem:- Młody Giles Reed napisał do mnie z prośbą o pewne do­kumenty.hm.listy, gdybym je odnalazł.Zawahał się, a panna Marple zapytała cicho:- Listy pana siostry?Obrzucił ją szybkim, uważnym spojrzeniem.- A więc.jest pani z nimi w zażyłych stosunkach, praw­da? Krewna?- Tylko znajoma - odparła panna Marple.- Doradzałam im najlepiej jak potrafię.Ale ludzie rzadko korzystają z rad.Zapewne szkoda, ale tak to już jest.- A jakiej rady im pani udzieliła? - zapytał z zaciekawie­niem.- Żeby zostawili w spokoju to uśpione morderstwo - od­parła zdecydowanym tonem panna Marple.Doktor Kennedy opadł ciężko na niewygodną drewnianą ławeczkę.- Nieźle powiedziane - stwierdził.- Bardzo lubię Gwen-nie.Była miłym dzieckiem.Uważam, że wyrosła na miłą, młodą kobietę.Obawiam się, że chce narobić sobie kłopo­tów.- Kłopoty mogą być bardzo różnego typu - oświadczyła panna Marple.- Co? Ach tak, ma pani rację - przytaknął.- Giles Reed -ciągnął z westchnieniem - napisał do mnie pytając, czy mógłbym mu dać listy mojej siostry, te, które otrzymałem po jej odejściu.a także próbkę jej pisma.- Rzucił szybkie spojrzenie na pannę Marple.- Wie pani, co to oznacza?- Myślę, że wiem - przytaknęła panna Marple.- Uczepili się pomysłu, że to Kelvin Halliday mówił praw­dę, twierdząc, że udusił swoją żonę.Sądzą, że listy, które moja siostra Helen przysłała po ucieczce stąd, nie zostały przez nią napisane.że to oszustwo.Mają wrażenie, że nie wyszła żywa z tego domu.- A pan też nie jest już tego taki pewny? - spytała łagod­nie panna Marple.- Wtedy byłem - Kennedy nadal patrzył przed siebie.-Sprawa wydawała się zupełnie jasna.Po prostu halucynacje Kelvina.Nie było przecież ciała, zniknęła walizka z ubrania­mi.co innego mogłem przypuszczać?-A czy pańska siostra była wówczas.dość.hm.-panna Marple zakasłała delikatnie - zainteresowana.ja­kimś dżentelmenem?Doktor Kennedy spojrzał na nią.W jego oczach malował się wyraz głębokiego bólu.- Kochałem moją siostrę - powiedział - ale muszę przy­znać, że Helen zawsze miała jakiegoś mężczyznę w zana­drzu.Niektóre kobiety po prostu są takie, nic na to nie mo­gą poradzić.- Sprawa wydawała się panu jasna w owym czasie - drą­żyła panna Marple.- Ale teraz nie jest pan już taki pewny.Dlaczego?- Ponieważ - odparł Kennedy szczerze - wydaje mi się nieprawdopodobne, żeby Helen, jeśli nadal żyje, nie skon­taktowała się ze mną przez te lata.Natomiast jeśli umarła, równie dziwne jest to, że mnie nie powiadomiono.Cóż.Wstał i wyjął z kieszeni jakiś pakiet.- To wszystko, co mogę zrobić.Pierwszy list, który dosta-łem od Helen, musiałem chyba zniszczyć.Nie udało mi się go odnaleźć.Ale zachowałem ten drugi, z adresem na poste restante.A tu, dla porównania, jest jedyna próbka pisma Helen, jaką byłem w stanie znaleźć.Jest to lista cebulek i innych roślin do posadzenia.Kopia jakiegoś zamówienia.Wydaje mi się, że i kopia, i list są pisane tą samą ręką, ale nie jestem ekspertem w tej dziedzinie.Zostawię to dla Gilesa i Gwendy.Nie warto chyba przesyłać pocztą.- Och, nie.Myślę, że wrócą jutro albo pojutrze.Doktor pokiwał potakująco głową.Stał, patrząc wzdłuż tarasu, a jego oczy nadal miały nieobecny wyraz.- Wie pani, co mnie martwi? - spytał nagle.- Jeśli Kelvin zabił swoją żonę, musiał gdzieś ukryć jej ciało czy jakoś się go pozbyć.A to oznacza (bo i co innego by mogło), że cała ta historia, którą mi opowiedział, była sprytnie wymyślona.że przedtem ukrył gdzieś walizkę z ubraniami, aby ubarwić koncepcję, że Helen odeszła.że zorganizował wysłanie li­stów z zagranicy.Świadczyłoby to, innymi słowy, że zapla­nował to morderstwo z zimną krwią.Mała Gwennie była mi­łym dzieckiem.Musi jej być wystarczająco źle ze świadomo­ścią, że miała ojca paranoika, ale dziesięciokrotnie gorzej jest mieć ojca, który świadomie popełnił morderstwo.Ruszył w stronę otwartego okna balkonowego.Panna Marple zatrzymała go, zadając niespodziewane pytanie.- Doktorze Kennedy, kogo się bała pańska siostra? Odwrócił się w jej stronę i popatrzył na nią.- Bała się? Nikogo, o ile mi wiadomo.- Tak się tylko zastanawiałam.Proszę mi wybaczyć, je­śli zadaję niedyskretne pytania.ale był jakiś młody czło­wiek, prawda?.Mam na myśli jej związek z kimś.kiedy była bardzo młoda.Z kimś o nazwisku Afflick, o ile się nie mylę.- Ach, o to chodzi.Historia, przez jaką przechodzi więk­szość dziewcząt.To był nieodpowiedni młody człowiek, nie-stały.i, naturalnie, nie z jej klasy, zupełnie nie z jej klasy.Potem popadł tu w tarapaty.- Zastanawiałam się po prostu, czy on mógł chcieć się.zemścić.Doktor Kennedy uśmiechnął się sceptycznie.- Och, nie sądzę, aby to było głębokie uczucie.W każdym razie, jak już mówiłem, popadł w tarapaty i wyniósł się stąd na dobre.- Jakiego rodzaju tarapaty?- Och, nic kryminalnego.Po prostu niedyskrecja.Rozpo­wiadał o sprawach swojego pracodawcy.- A jego pracodawcą był pan Walter Fane? Doktor Kennedy wyglądał na trochę zaskoczonego.- Tak.tak, teraz, kiedy pani to powiedziała, przypo­mniało mi się, że pracował dla Fane'a i Watchmana.Nie sporządzał umów.Był zwykłym kancelistą.Zwykłym kancelistą? Kiedy dr Kennedy odszedł, panna Marple znów pochyliła się nad powojem, rozmyślając inten­sywnie.XIXPan Kimble przemawia- No, naprawdę nie wiem - oświadczyła pani Kimble.Jej mąż, zmuszony do odezwania się pod wpływem naj­zwyklejszej na świecie wściekłości, przestał być niemową.Gwałtownym ruchem odsunął od siebie kubek.- O czym ty myślisz, Lily? - warknął.- Nie posłodziłaś! Pani Kimble pośpiesznie ukoiła jego gniew, po czym po­nownie zajęła się rozwijaniem swojego tematu.- Ciągle myślę o tym ogłoszeniu - powiedziała.- Napisane jest tu Lily Abbot, czarno na białym.I jeszcze: „dawna poko­jówka w St Catherine's w Dillmouth".To przecież ja, nie?- Hm - potwierdził pan Kimble.- Po tych wszystkich latach.musisz się ze mną zgodzić, że to dziwne, Jim, co nie?- No - odparł pan Kimble.- No to co mam zrobić, Jim?- Daj sobie z tym spokój.- A jeśli chodzi o pieniądze?Pan Kimble z głośnym siorbaniem opróżnił kubek, szyku­jąc się do wysiłku umysłowego, jakim miała być dłuższa wy­powiedź [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl