, § Fowles John Mag 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie może nie wiedzieć, że nazajutrz i tak wybiorę siędo Bourani.Może udać, że tego nie pochwala, ale będzie tam.I będzie tam także jego druga marionetka i pomożemi go zdemaskować.W sobotę, parę minut po drugiej, byłem już w drodze.O trzeciej znalazłem się w gąszczu tamaryszków.W rozżarzonym upale - utrzymywała się bezwietrzna duszna pogoda - trudno było uwierzyć, że to, co widziałemtamtej nocy, zdarzyło się naprawdę.Ale zobaczyłem parę złamanych gałęzi i kilka przewróconych, powalanychziemią kamyków.Nieco wyżej podniosłem z pół tuzina niedopałków.Jeden był dość długi i odcyfrowałempoczątek tego samego zdania: Leipzig do.Stałem na skale spoglądając na południową część wyspy.Jachtu nie było, ale i tak nie utraciłem nadziei. Doszedłem do bramy i ruszyłem prosto w stronę domu.I dom, i chata były zamknięte, puste.Załomotałem okiennicami drzwi balkonowych, potem drugich.Nie ustąpiły.Cały czas rozglądałem się, niedlatego, bym przypuszczał, iż ktoś mnie śledzi, lecz dlatego, że sądziłem, iż powinno mi się tak wydawać.Musielimnie przecież obserwować; może siedzieli po prostu w domu i uśmiechali się kpiąco w ciemnościach, nie dalej niżparę stóp ode mnie.Poszedłem rzucić okiem na plażę.Oblane słońcem molo, pompa, zaciemniony otwór małejgroty, ale nie było motorówki.Wspiąłem się pod posąg Posejdona.Milczący bóg, milczące drzewa.Zbiegłem nabrzeg, na którym poprzedniej niedzieli siedzieliśmy z Julie.Tutaj lekki zefirek i przepływające ławice sardynek burzyły gdzieniegdzie gładką powierzchnięmartwego morza.Poszedłem wzdłuż brzegu w stronę zatoki, nad którą stały trzy chaty.Zobaczyłem wschodni kraniecwyspy i w tym momencie zagrodziły mi drogę druty otaczające Bourani.Tak jak wszędzie były zardzewiałe,stanowiły raczej symboliczną niż prawdziwą przeszkodę.Trochę dalej nadmorska skała opadała stromo w dół.Przelazłem pod drutami i poszedłem w głąb posiadłości.W paru miejscach mógłbym zejść w dół, ale tamrozpościerała się nieprzebyta dżungla ciernistych krzaków i pnączy.Doszedłem do miejsca, gdzie ogrodzenieskręcało na zachód, w stronę bramy.Nigdzie nie widziałem przewróconych kamieni ani dziur w ogrodzeniu.Wreszcie trafiłem na ledwie widoczną ścieżkę, którą szedłem po mojej pierwszej wizycie w chatach.Po chwili znalazłem się już w otaczającym je oliwnym gaju.Zamajaczyły mi trzy pobielone domki.Dziwne, nie widziałem kur ani osiołków.Ani nawet psa.Wtedy powitało mnie szczekanie kilku psów.Dwie chaty stały tuż koło siebie.Frontowe drzwi były zaryglowane, zamknięte na kłódki.Drzwi trzeciejwyglądały bardziej zachęcająco, ale gdy je popchnąłem, stawiły opór.Były zaryglowane od wewnątrz.Obszedłemchatę.Na tylnych drzwiach wisiała kłódka.Ale na bocznej ścianie, nad kurnikiem, zobaczyłem obluzowaneokiennice.Zajrzałem przez brudne szyby.Stare mosiężne łóżko, na środku sześcian złożonej pościeli.Zcianazawieszona świętymi obrazkami i fotografiami rodzinnymi.Dwa drewniane wyplatane trzciną krzesła, pod oknemdziecinne łóżeczko, stary kufer.Tuż przede mną na parapecie stała brązowa świeca zatknięta w butelkę po retsinie,leżał rozerwany wianek z nieśmiertelników, zardzewiałe zębate koło i gruba warstwa miesięcznego kurzu.Zamknąłem okiennice.W drugiej chacie tylne drzwi były zamknięte na rygiel, ale zamiast założyć kłódkę, związano go linką odwędki.Zapaliłem zapałkę.W pół minuty pózniej byłem już w chacie.Znów sypialnia.Nic w tym ciemnym pokojunie obudziło moich podejrzeń.Zajrzałem do kuchni i do pokoju od frontu.Stąd drzwi prowadziły prosto dosąsiedniej chaty; znów kuchnia, a za nią zatęchła sypialnia.Otworzyłem parę szuflad, zajrzałem do szafy.Nie byłowątpliwości, chaty te naprawdę należały do ubogich mieszkańców wyspy.Tylko dlaczego świeciły pustką?Wyszedłem i okręciłem rygiel kawałkiem drutu.O jakieś pięćdziesiąt jardów zobaczyłem wśródoliwnych drzew pobielony wychodek.Poszedłem tam.Nad otworem szamba pajęczyna.Na zardzewiałymgwozdziu parę ćwiartek pożółkłych już greckich gazet [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl