, Williams Tad Smoczy tron 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiadomość napisano wyraźnym, lecz drobnym pismem - była to zaledwie maleńka wysepka słów na środku nie rozwiniętego arkusza.Dla SimonaSkładam podziękowania za twą odwagę w czasie naszej wspólnej po­dróży.Niech dobry Pan zawsze ci sprzyja, przyjacielu.List podpisano pojedynczą literą „M".- Od niej - powiedział wolno.Nie wiedział, czy bardziej jest rozczaro­wany, czy zadowolony.- To od Maryi, prawda? Czy tylko to przysłała? Wi­działeś ją?Binabik skinął głową.Wyglądał na zasmuconego.- Widziałem, ale tylko przez chwilę.Powiedziała, że być może zobaczymy się jeszcze, lecz na razie są rzeczy ważniejsze.- Jakie rzeczy? Denerwuje mnie.to znaczy, nie, nie to chciałem powie­dzieć.Czy ona jest w Naglimund?- Przecież przekazała mi wiadomość - Binabik wstał chwiejąc się trochę lecz w tej chwili Simon był zbyt podniecony, żeby to zauważyć.A jednak na­pisała! Nie zapomniała! Choć nie napisała dużo ani nie przyszła, żeby z nim porozmawiać, żeby.„Ratuj mnie, Usiresie, czy tak wygląda zakochanie się?" - zaczai się nagle zastanawiać.Inaczej wyglądało to w balladach, które słyszał.Uczucie to było bardziej irytujące niż wzniosłe.Kiedy jeszcze mieszkał w zamku, wydawało mu się, że jest zakochany w Hepzibah.Dużo o niej myślał, lecz głównie doty­czyło to jej wyglądu, sposobu chodzenia.Jeśli chodzi o Maryę, owszem, pa-miętał, jak wyglądała, ale interesowało go też niezmiernie, co myślała.„Co ona myśli?! - Poczuł niechęć do samego siebie.- Nawet nie wiem, skąd ona pochodzi, a co dopiero, co myśli! Nie wiem o niej prawie nic.Jeśli nawet mnie lubi, to nie zadała sobie trudu, żeby mi o tym napisać w liście".I to była jedyna rzecz, której był pewien.„Ale przecież napisała, że jestem odważny.Nazwała mnie przyjacielem".- Oderwał wzrok od pergaminu i zo­baczył, że Binabik przygląda mu się.Wyraz twarzy trolla był posępny, lecz Simon nie był pewien, co było tego przyczyną.-Binabik - zaczął, lecz nie potrafił zadać pytania, na które odpowiedź rozproszyłaby jego wątpliwości.- Binabik - odezwał się znowu - czy wiesz, gdzie mogę znaleźć dowódcę straży? Mam zgłosić się po miecz.SZLI przez zewnętrzny dziedziniec.W powietrzu czuć było wilgoć, a ciężkie, szare chmury wisiały tuż nad ich głowami.Przez bramę prowadzącą do miasta przepływał gęsty tłum ludzi; niektórzy z nich nieśli warzywa, len i inne produkty do sprzedania, wielu ciągnęło rozklekotane wózki, wieźli na nich żałośnie małe stosy całego swego dobytku.Towarzysze Simona - malutki troll i ogromny, żółtooki wilk - najwyraźniej robili wrażenie na przybywających.Jedni wska­zywali na nich palcami i wydawali okrzyki podniecenia w swym wiejskim dia­lekcie, inni usuwali się przerażeni, robiąc znak Drzewa na swych zgrzebnych koszulach na piersi.Wszyscy mieli na twarzach wypisany strach - strach przed czymś nowym, przed tymi ciężkimi czasami, jakie nastały w Erkynland.Simon czuł się rozdarty między pragnieniem udzielenia im pomocy a pragnieniem nieoglądania ich pospolitych, strapionych twarzy.Binabik zostawił Simona przy wartowni, która stanowiła część budynku obok bramy, i udał się do biblioteki, by odwiedzić w niej ojca Strangyearda.Simon odnalazł dowódcę straży; był to młody żołnierz o udręczonej, mizernej twarzy i kilkudniowym zarostem.Kapitan trzymał w dłoniach swój stożkowy hełm pełen kamieni, za pomocą których liczył wchodzące do zamku okoliczne od­działy milicji.Kapitan spodziewał się Simona - co mile zaskoczyło chłopca, gdyż świadczyło to, że książę nie zapomniał o ich rozmowie - i zaraz oddał go pod opiekę ogromnego jak niedźwiedź gwardzisty z północnego Erkynlandu imieniem Haestan.- Chyba jeszcze rośniesz, co? - zagrzmiał Haestan, szarpiąc swą kręconą, brązową brodę i lustrując chudą postać Simona.- Będziesz łucznikiem, tak będzie.Dostaniesz miecz, ale niewiele nim zdziałasz.Łuk, oto czego ci trzeba.Poszli razem do zbrojowni, która mieściła się w długim i wąskim pomiesz­czeniu z tyłu rozbrzmiewającej dzwonieniem kuźni.Strażnik poprowadził ich między rzędami pogiętych zbroi i zaśniedziałych mieczy.Simon poczuł smutek na widok tych nędznych resztek uzbrojenia zamku; słabą stanowiły obronę prze-ciwko wspaniałym legionom, które Elias z pewnością pośle na pole walki.- Nie zostało tego dużo - zauważył Haestan.- Nie ma nawet połowy tego, co nam potrzeba.Mam nadzieję, że okoliczne oddziały przyniosą coś więcej niż tylko widły i lemiesze.Kulejący strażnik znalazł wreszcie miecz w pochwie, którego ciężar wydał się gwardziście odpowiedni dla wzrostu Simona.Miecz pokrywała łuszcząca się zaschnięta oliwa i strażnik z trudem potrafił ukryć wyraz niesmaku.- Jak go wyczyścisz - powiedział - ładnie będzie się prezentował.Po dalszych poszukiwaniach Simon otrzymał łuk, który poza brakiem cięciwy był w dobrym stanie, i skórzany kołczan.- Robota Thrithingów - powiedział Haestan, wskazując na jelenia o okrągłych oczach i króliki wyryte na ciemnej skórze kołczanu.- Tak oni potrafią robić kołczany.- Simon miał wrażenie, jakby gwardzista czuł się trochę winny, że musiał dać mu tak lichy miecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl