, Wielki diament t.1 (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najpierw przyjechał osobiście jej paryski nota­riusz, informując, że ktoś chciałby kupić Noirmont.Zamek z całą zawartością, na winnicach mu nie za­leży.Proponuje doskonałą cenę.— Z całą zawartością, to znaczy, że co? Razem ze mną? — spytała Karolina sarkastycznie.— Wystą­pię jako eksponat muzealny? Czy też mam się wy­nieść i zamieszkać w winnicy?— Ma pani mieszkanie w Paryżu.Może byłoby to nawet wygodniej, lekarze blisko.— Niepotrzebni mi lekarze, i tak nie pomogą.A tu, jak pan widzi, mogę żyć na świeżym powiet­rzu.Lubię świeże powietrze.Rozmawiali na tarasie, z którego w każdej chwili Karolina mogła zjechać do ogrodu.Jej wózek miał napęd elektryczny i swobodnie kierowała nim sama.Notariusz się zakłopotał.— No tak, ale utrzymanie tego wszystkiego kosz­tuje.A takiej ceny, jaką oferent proponuje, nie do­stanie pani przenigdy od nikogo.Wydaje mi się, że warto skorzystać.— A cóż to za jakiś półgłówek?— Amerykanin.Oni miewają fanaberie i pienią­dze.— Nie sprzedam.Mam jeszcze z czego żyć.— To nie ulega wątpliwości, ale jednak.Oferta jest warta rozważenia.— Nie — uparła się Karolina.— Nie sprzedam i koniec.I niech mi pan nie zawraca głowy.Notariusz zorientował się, że głową muru nie przebije, i dał spokój.Przyjechał ponownie, kiedy potencjalny kupiec podwyższył cenę, ale Karolina w ogóle z nim nie chciała rozmawiać.Kupiec wresz­cie zrezygnował.Następnie do zamku włamali się złodzieje.Nicze­go nie ukradli, bo zostali spłoszeni.Stała służba w postaci trzech osób, kucharki, pokojówki i lokaja, jeszcze istniała i dbała o posiadłość i panią siłą przy­zwyczajenia.W ogrodzie pracował ogrodnik, ze wsi dwa razy dziennie przychodziła do Karoliny pielęg­niarka.Psy ogrodnika wywęszyły obcych ludzi, na­robiły hałasu, obudziła się kucharka, wyrwała ze snu lokaja, który ze starą fuzją myśliwską w dło­niach poszedł sprawdzać, co się dzieje, i dwóch jakichś uciekło.Szukali łupu na parterze, wyżej wejść nie zdążyli.Karolina zdecydowała się założyć instalację alar­mową, bo w zamku było co kraść.Na ścianach wi­siały obrazy i stara broń, w kredensach leżało stare srebro, porcelana sprzed stu lat nabrała ceny, biżu­teria pozostała jeszcze niezła, można się było ob­łowić.Nie życzyła sobie być okradana i zastosowała zabezpieczenie najprostsze.Włamywacze jakoś zrezygnowali, za to pojawił się wokół jakiś dziwny pęd do pracy.Wbrew panującym ogólnie trudnościom ze sprzątaczkami i ogólną po­mocą domową, zaczęły się zgłaszać osoby, szukające roboty.Dziewczyna do sprzątania, cudzoziemka, osobnik jakiś, też nie-Francuz, gotów do wszystkie­go, drugi, proponujący swoją kandydaturę na stano­wisko nocnego stróża, nie byli tacy zupełnie obcy, prowadził do nich jakiś łańcuszek znajomości, ale Karolinie wydawało się to podejrzane.Dziewczynę do sprzątania nawet przyjęła, po tygodniu jednakże lokaj przyłapał ją na przeszukiwaniu zakamarków w dawnym gabinecie hrabiego i poprzedniej sypialni Karoliny.Od swego wypadku Karolina przemeblo­wała zamek, przenosząc swoje apartamenty na par­ter, ale zmiana nie była wielka i wcześniej używane pomieszczenia pozostały w stanie prawie nienaru­szonym.Dziewczyna wyraźnie szukała tam czegoś.Karolina zwolniła ją natychmiast, po czym tknęło ją podejrzenie.Zażądała kolejnego przyjazdu nota­riusza i spytała o nazwisko owego klienta, który chciał kupić zamek wraz z zawartością.Notariusz nie robił z tego tajemnicy, pełen na­dziei, że pani hrabina zmieniła zdanie i zgodzi się na sprzedaż obiektu, za co miał obiecaną potężną prowizję.Bogaty kretyn z Ameryki nazywał się Wenworth i Karolinie nic to nie dało.Nie znała takiego.Natchnienie jednakże w niej kwitło i spytała o naz­wisko panieńskie jego matki.— Nie mam pojęcia, łaskawa pani — odparł no­tariusz, nieco zdziwiony.— Tak daleko idące per­sonalia nie były mi potrzebne.— To niech pan się dowie — rozkazała Karolina surowo.— Może to jakaś daleka rodzina.W takim wypadku mogłabym się zastanowić.Notariusz zatem uzyskał informację i nawet nie trwało to długo.Nazwisko panieńskie matki owego osobnika brzmiało Trepon.Panna Trepon poślubiła Wenwortha, jego ojca, a sama była pochodzenia francuskiego.Tu już Karolinie coś w pamięci piknęło.Sceny, o których opowiadała jej matka, rozgrywały się przed jej urodzeniem, ale były zbyt dramatyczne, żeby o nich zapomnieć.Padło wówczas to nazwisko.Powinna wiedzieć, powinna przypomnieć sobie, kto to był.Przypomniała sobie.W trakcie intensywnych roz­myślań przed oczyma jej duszy pojawił się nagle eks-żółty sakwojażyk.Zamajaczył, ściemniał, poka­zał zawartość i zrobił swoje, ależ tak, Trepon, to było właśnie nazwisko owego pomocnika jubilera, który napaskudził w ten cały bigos.!Młodość Karolina miała już za sobą, ale skleroza jeszcze jej nie dopadła.Idiotką nie była nigdy, wy­kształcenie odebrała rzetelne, liczne jej wady nie dotyczyły umysłu.Despotyzm, samowola, niecierp­liwość, egoizm, nawet egocentryzm, awanturniczość i mściwość, to tak, owszem, żywość przy tym i energia, która fizycznie została jej odebrana, ale tępota.Nieruchawość nóg przerzuciła wszystkie pozostałe jej siły ku górze, aż pod ciemię.Lubiła czytać i umiała myśleć.W szybkim tempie zatem wymyśliła, co następu­je: pomocnik jubilera uciekł do Ameryki.Tam nie umarł, nie przepadł, prosperował, ożenił się i miał córkę.Pannę Trepon.Córka wyszła za mąż za tego jakiegoś Wenwortha i miała z kolei syna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl