, Stephen King Carrie v 1.1 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W zachodniej części miasta, w pobliżu miejsca zwa­nego potocznie Brickyard Hill, miała miejsce największa katastrofa: wybuch głównych zbiorników paliwa i w na­stępstwie tego pożar, który nie dawał się opanować nie­mal przez cały następny dzień.A jeśli spojrzymy na plan miasta i odnajdziemy te pun­kty zapalne (patrz następna strona), będziemy mogli prześledzić całą trasę Carrie - krętą, zapętlającą się ścież­kę, po której szła, siejąc wokół zniszczenie i nieuchronnie zbliżając się do jednego celu: do domu.Coś upadło z hukiem w salonie.Margaret White wyprosto­wała się przechylając głowę na bok.Rzeźnicki nóż połyskiwał mgliście w blasku płomieni.Elektryczności nie było już od jakiegoś czasu i dom rozświetlał tylko odblask pożaru z ulicy.Jeden z obrazów spadł ze ściany i głucho stuknął o podłogę.W chwilę później spadł bawarski zegar z kukułką.Mecha­niczny ptak wydał z siebie zduszony skrzek i umilkł.Na zewnątrz syreny zawodziły bez końca, ale mimo to słyszała kroki na ścieżce prowadzącej do drzwi.Drzwi otwarły się.Kroki w korytarzu.Słyszała, jak gipsowe tabliczki w salonie (Chrystus, nie­widzialny gość; Naśladuj Jezusa; Godzina próby; Bądź gotów na Dzień Sądu) eksplodują jedna po drugiej niby gipsowe ptaki na strzelnicy.(o tak byłam tam i widziałam jak nierządnice tańczą shimmy na drewnianej scenie)Usiadła na swoim wysokim stołku, niczym wyjątkowo pilny uczeń, który został wyróżniony przed całą klasą, ale w oczach miała szaleństwo.Szyby w oknach salonu wyleciały na zewnątrz.Drzwi kuchni otwarły się z rozmachem i weszła Carrie.Jej ciało zapadło się w sobie i skurczyło jakby ze starości.Balowa suknia wisiała na niej w strzępach, sztywna od zaschniętej świńskiej krwi.Na czole miała smugę smaru, a oba kolana były otarte do żywego mięsa.- Mamo - szepnęła.Oczy miała nienaturalnie jasne i bystre, jak oczy sokoła, ale usta jej drżały.Gdyby ktokolwiek obserwował ją w tej chwili, niewątpliwie uderzyłoby go jej podobieństwo do matki.Margaret White siedziała bez ruchu na kuchennym stoł­ku, ukrywając naostrzony nóż w fałdach spódnicy.- Powinnam była się zabić, jak mi to wsadził - powie­działa wyraźnie.- Po tym pierwszym razie, zanim się pobraliśmy, obiecał mi.Nigdy więcej.Powiedział, że tylko.zbłądziliśmy.Wierzyłam mu.Upadłam i straciłam dziecko, i to był palec boży.Czułam, że grzech został odkupiony.Przez krew.Ale grzech nigdy nie umiera.Grzech.nigdy.nie umiera.- Jej oczy błyszczały.- Mamo, ja.- Z początku było dobrze.Żyliśmy bez grzechu.Sypialiśmy w jednym łóżku, czasem bardzo blisko siebie, i och, czułam obecność Węża, ale nigdy tego nie zrobiliśmy, do­póki.- Zaczęła się uśmiechać strasznym twardym uśmie­chem.- A tamtej nocy zobaczyłam, że on patrzy na mnie w ten sposób.Upadliśmy na kolana i modliliśmy się o siłę i o wytrwanie i on.dotknął mnie.W to miejsce.W to kobiece miejsce.A ja wyrzuciłam go z domu.Nie było go przez wiele godzin.Modliłam się za niego.Oczyma duszy widziałam, jak chodzi po pustych ulicach i zmaga się z sza­tanem, tak jak Jakub zmagał się z aniołem.A kiedy wrócił, moje serce przepełnione było wdzięcznością.Urwała, rozciągając wargi w upiornym uśmiechu.Kuch­nię wypełniały pląsające cienie.- Mamo, ja nie chcę tego słuchać!Talerze zaczęły pękać w kredensie jak gliniane gołębie.- Dopiero kiedy wszedł do środka, poczułam whisky w jego oddechu.A potem wziął mnie.Wziął mnie! Kiedy jeszcze śmierdział podłą whisky z jakiejś brudnej knajpy, wziął mnie.i to mi się spodobało! - Wykrzyczała ostatnie słowa do sufitu.- Spodobało mi się całe to ohydne pierdolenie i jego ręce na moim ciele, wszędzie na moim ciele!- Mamo! (mamo!!)Margaret umilkła nagle, jakby ktoś dał jej w twarz, i ze­rknęła z ukosa na córkę.- O mało się wtedy nie zabiłam - powiedziała już bardziej normalnym tonem.- A Ralph płakał i mówił o pokucie, i nie umarłam, a potem on umarł, a potem myślałam, że Bóg zesłał na mnie raka; że zmienia moje kobiece części ciała, żeby były tak samo czarne i przegniłe jak moja grzeszna dusza.Ale to by było zbyt łatwe.Nie­zbadane są wyroki Pańskie, niezgłębione Jego cuda.Teraz to rozumiem.Kiedy zaczęły się bóle, poszłam i wzięłam nóż, ten nóż - podniosła go do góry - i czekałam na ciebie, żeby spełnić swoją ofiarę.Ale byłam słaba i grzeszna.Wzięłam ten nóż do ręki znowu, kiedy miałaś trzy lata, i znowu się cofnęłam.Więc teraz diabeł powrócił.Carrie powoli, niepewnie postąpiła krok do przodu.- Mamo, przyszłam, żeby cię zabić.A ty tu czekałaś, żeby zabić mnie.Mamo, to.to nie powinno tak być, mamo.To nie powinno.- Módlmy się - powiedziała cicho mama.Wpatrywała się uporczywie w Carrie, a w jej oczach malowało się jakieś okropne obłąkańcze współczucie.Na zewnątrz pojaśniało, cienie tańczyły na ścianach jak tłum derwiszów.- Po raz ostatni módlmy się.- Och, mamo, pomóż mi! - wykrzyknęła Carrie.Upadła na kolana z pochyloną głową, wznosząc ręce błagalnym gestem.Mama wychyliła się do przodu.Nóż opadł zakreślając w powietrzu migotliwy łuk.Być może Carrie dostrzegła to kątem oka, gdyż rzuciła się gwałtownie do tyłu i nóż, zamiast wbić się jej w plecy, utkwił w ramieniu aż po rękojeść.Stopy mamy zaczepiły o nogi krzesła i Margaret z rozmachem usiadła na podłodze.Patrzyły na siebie w zastygłym milczeniu.Z rany wokół rękojeści noża zaczęła wypływać krew i skapywać na podłogę.Potem Carrie powiedziała cicho:- Chcę ci dać prezent, mamo.Mama spróbowała wstać, zatoczyła się i opadła z po­wrotem na kolana, podpierając się rękami.- Co ty robisz? - wychrypiała.- Wyobrażam sobie twoje serce, mamo - powiedziała Carrie.- Łatwiej mi jest, kiedy widzę różne rzeczy w gło­wie.Twoje serce to wielki czerwony mięsień.Moje bije szybciej, kiedy używam swojej mocy.Ale twoje bije teraz trochę wolniej.Trochę wolniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl