, Silverberg Robert Zamek lorda Valentaine'a t2 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy tu przy­byłeś?- Mniej więcej tydzień po tobie.Widziałeś jeszcze kogoś?- Nie, nikogo - odpowiedział Hjort.- Był tu Shanamir, ale prze­szedł już na następny taras.Jak widzę, nie zawodzą cię twoje zdolno­ści, mój panie.Kim jest twój partner?- Jakiś człowiek z Piliploku.Szybki w rękach.- Czy w języku też? Valentine zmarszczył brwi.- Co masz na myśli?- Czy dużo mu opowiadałeś o swojej przeszłości, mój panie? A o przyszłości?- Oczywiście, że nie.- Valentine wpatrywał się w niego przez chwilę.- Nie, Vinorkisie! To niemożliwe, żeby szpiedzy Koronala znajdowali się na Wyspie Pani!- Dlaczego nie? Czy to tak trudno przeniknąć w to miejsce?- I podejrzewasz.- Wczoraj wieczorem, po tym, jak mignąłeś mi na polu, przysze­dłem tutaj, aby dowiedzieć się o ciebie.Jednym z tych, z którymi roz­mawiałem, był twój nowy przyjaciel.Ledwo spytałem, czy cię zna, a już zaczął mnie wypytywać.Czy byłem twoim przyjacielem, czy poznałem cię w Pidruid, dlaczego przybyliśmy na Wyspę i tak dalej, i tak dalej.Mój panie, nie czuję się pewnie; kiedy ktoś obcy zadaje mi tak wiele pytań.A szczególnie w miejscu, gdzie każdy dobrze wie, że powinien trzymać się z dala od innych.- Może jesteś zbyt podejrzliwy, Vinorkisie.- Może.Uważaj jednak na siebie, mój panie.- Postaram się - rzekł Valentine.- Niczego więcej ode mnie się nie dowie.A to, o czym już wie, dotyczy żonglerki.- Może wiedział wystarczająco dużo, zanim cię spotkał - rzekł Hjort ponuro.- Poobserwujmy go trochę.Valentine'a przeraziła myśl, że nawet tutaj może być szpiegowa­ny.A więc nigdzie nie było spokoju? Żałował, że nie ma przy sobie Sleeta czy Deliambera.Jutro, kiedy zbliży się do Pani i będzie zagrażał uzurpatorowi, dzisiejszy szpieg może się okazać mordercą.Jednak na razie nie wyglądało na to, że szybko ujrzy Panią.Znów minął tydzień, podobny do poprzednich jak dwie krople wody, a on przyzwyczajał się powoli do myśli, że spędzi resztę swoich dni na Ta­rasie Rozpoczęcia.I kiedy już był bliski zobojętnienia i poddania się naturalnemu biegowi rzeczy, został odwołany z pola.Powiedziano mu, żeby się przygotował do przejścia na Taras Zwierciadeł.Rozdział 9Trzeci taras porywał oczy olśniewającym pięknem, a blaskiem przypominał Valentine'owi Dulorn.Leżał u stóp Drugiego Progu, tej przeraźliwie pionowej ściany białej kredy, która wyglądała na barie­rę nie do pokonania dla kogoś, kto chciałby zapuścić się w głąb Wy­spy, i która jednocześnie zapierała dech w piersiach swą urodą, ile ra­zy odbijały się od niej promienie słońca zachodzącego nad Piliplokiem.No i oczywiście były tutaj zwierciadła - wielkie, grubo ciosane płyty wypolerowanego czarnego kamienia, osadzone na sztorc w zie­mi, rozsiane po całym tarasie.Gdziekolwiek się spojrzało, można by­ło zobaczyć swoje zwielokrotnione odbicie, podświetlone wewnętrz­nym blaskiem lustra.Początkowo Valentine przyglądał się sobie z uwagą, wypatrując zmian, jakie odcisnęła na nim podróż - może przygasło w nim ciepło, może twarz nabrała wyrazu napięcia i znuże­nia? Nic takiego nie zobaczył: przed nim stał mężczyzna, którego do­brze znał, złotowłosy i uśmiechnięty, więc pomachał mu ręką, mru­gnął porozumiewawczo i pozdrowił, a po jakimś czasie, mniej więcej po tygodniu, przestał go w ogóle zauważać.Gdyby mu przykazano omijać lustra wzrokiem, to zerkając w nie ukradkiem, wbrew woli, i w popłochu odwracając oczy, żyłby prawdopodobnie w ciągłym po­czuciu winy; nikt jednak nie powiedział mu ani jakiemu celowi służą, ani też jak ma się wobec nich zachowywać - i wobec tego szybko zapomniał o ich istnieniu.Jak zrozumiał o wiele później, tylko w ten spo­sób można było na Wyspie posuwać się do przodu: kształtując swego ducha od wewnątrz, wyrabiając w sobie zdolność do uświadamiania i odrzucania rzeczy nieistotnych.Był zupełnie sam.Bez Shanamira, bez Vinorkisa i bez Farssala.Bacznie obserwował, czy któregoś dnia nie zjawi się tu czarnobrody mężczyzna: jeśli to prawda, że jest szpiegiem, powinien niewątpliwie mieć swoje sposoby na przechodzenie za Valentinem z tarasu na ta­ras.Ale Farssal się nie pojawił.Po jedenastu dniach spędzonych na Tarasie Zwierciadeł Valentine w towarzystwie pięciu innych nowicjuszy pokonał powietrznym ślizgaczem ścianę Drugiego Progu i znalazł się na Tarasie Poświęcenia.Roztaczał się stąd wspaniały widok na pierwsze trzy tarasy i na od­ległe morze.Valentine ledwo dostrzegł Taras Oszacowania - cienką różową kreskę na de ciemnej zieleni lasu, ale Taras Rozpoczęcia wi­doczny był w centralnej części Wyspy z ogromną wyrazistością, a z ko­lei Taras Zwierciadeł, leżący tuż pod białą ścianą, rozsiewał w połu­dnie taki blask, jakby zapalono na nim miliony jasnych stosów.Tempo posuwania się do przodu nie miało już dla Valentine'a żadnego znaczenia.Czas przestał się liczyć, a on całkowicie do­stosował się do rytmu miejsca, w którym się znalazł.Pracował na po­lach, przysłuchiwał się uważnie rozprawom dotyczącym materii i du­cha, spędzał wiele czasu pod kamiennym sklepieniem mrocznego bu­dynku będącego świątynią Pani, prosząc - w sposób polegający na po­wstrzymywaniu się od jakichkolwiek próśb, żeby spłynęło na niego oświecenie.Czasami przypominał sobie, że kiedyś bardzo się śpieszył, chcąc jak najprędzej dojść do serca Wyspy i dotrzeć do kobiety, która tam mieszkała.Teraz nie czuł żadnego ponaglania.Z wolna stawał się prawdziwym pielgrzymem.Za Tarasem Poświęcenia leżał Taras Kwiatów, za nim Taras Mo­dlitwy, a jeszcze dalej Taras Wyrzeczenia.Wszystkie znajdowały się na Drugim Progu, tak jak i Taras Wstąpienia, z którego można było wznieść się na ostatni płaskowyż - miejsce przebywania Pani.Każdy z tych tarasów, co Valentine dopiero teraz sobie uświadomił, zataczał wokół Wyspy krąg, a to znaczyło, że na każdym może przebywać jed­nocześnie milion i więcej pielgrzymów i że każdy pielgrzym, zmierza­jąc mozolnie do celu, widzi zaledwie maleńki fragment Wyspy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl