, Robert Ludlum Krucjata Bourne'a (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była to niska, szeroka w ramionach, muskularna kobieta.Jej angielski, choć zniekształcony silnym akcentem, był jednak zrozumiały.- Panowie mają sprawy urzędowe w Zhuhai Shi? - zapytała.Jej uśmiech nie przystawał do chmurnego, prawie wrogiego spojrzenia.- A może w garnizonie w Guangdongu? Mogę zorganizować przejazd samochodem, jeżeli panowie sobie życzą.- Bu yao, xiexie - rzekł podsekretarz stanu, odrzucając propozy­cję i przez grzeczność przechodząc na angielski, by wyrazić w ten sposób uznanie dla pilności ich rozmówczyni w nauce języków.- To mało ważna konferencja, która potrwa tylko parę godzin.Wrócimy do Makau jeszcze dziś w nocy.Nasi gospodarze przyjadą po nas tutaj, napijemy się więc kawy i poczekamy.- Może w moim biurze?- Dziękuję, ale raczej nie.Mamy się spotkać w.Kafeidian - w kawiarni.- To tam, na prawo, a potem w lewo, sir.Na tej ulicy.Jeszcze raz - witajcie w Republice Ludowej.- Nigdy nie zapomnę pani uprzejmości - skłonił się McAllister.- Dziękuję - odparła korpulentna kobieta odwzajemniając ukłon i oddalając się zamaszystym krokiem.- Cytując twoje słowa, analityku - odezwał się Bourne - bardzo dobrze ci to poszło.Myślę jednak, że ona nie jest po naszej stronie.- Oczywiście, że nie - zgodził się podsekretarz.- Z pewnością polecono jej zadzwonić do kogoś tutaj w garnizonie albo do Pekinu i zawiadomić, że przekroczyliśmy granicę.Ten ktoś połączy się z Shengiem, a on będzie wiedział, że to nikt inny tylko my.- On przyleci helikopterem - rzekł Jason, gdy szli w stronę przyćmionych świateł kawiarni znajdującej się przy końcu brudnego, betonowego przejścia widocznego na ulicy.- On jest w drodze.Nawiasem mówiąc, będziemy śledzeni, wiesz o tym, prawda?- Nie, nie wiem - odparł McAllister spoglądając na Bour­ne^.- Sheng będzie ostrożny.Podałem mu wystarczająco dużo alarmujących informacji.Gdyby przypuszczał, że istnieje tylko jedno dossier - co zresztą jest prawdą - mógłby próbować szczęścia uważając, że może je ode mnie kupić, a potem mnie zabić.Ale on myśli, a przynajmniej musi brać to pod uwagę, że istnieje jego kopia w Waszyngtonie.Tę właśnie kopię chce zniszczyć.Nie zrobi więc niczego, aby mnie zdenerwować czy wystraszyć i spłoszyć.Pamiętaj, że jestem amatorem i nietrudno mnie przerazić.Znam go.Rozmyśla teraz nad tym wszystkim i prawdopodobnie wiezie ze sobą więcej pieniędzy, niż mógłbym się spodziewać.Oczywiście ma nadzieję je odzyskać, kiedy dossier zostanie już zniszczone, a ja będę trupem.Widzisz więc, że mam bardzo ważne powody, aby starać się nie doznać porażki - lub żeby nie osiągnąć sukcesu dzięki porażce.Człowiek z „Meduzy" popatrzył na człowieka z Waszyngtonu.- Ty to wszystko przemyślałeś, prawda?- Jak najdokładniej - zgodził się McAllister patrząc prosto przed siebie.- Każdy szczegół.Zajęło mi to całe tygodnie.Szczerze mówiąc, nie przypuszczałem, że ty weźmiesz w tym udział, bo sądziłem, że nie będziesz już żyć, wiedziałem jednak, że uda mi się dotrzeć do Shenga.Oczywiście jakąś nieoficjalną drogą.Każda bowiem inna droga, jak na przykład poufna konferencja, wymagałaby protokółu i nawet gdybym został z nim sam na sam, bez jego doradców, to i tak nie mógłbym go tknąć, bo wyglądałoby to na morderstwo popełnione za przyzwoleniem rządu.Rozważałem także możliwość bezpośredniego spotkania przez pamięć na dawne czasy; użyłbym wówczas argumen­tów, które nie mogłyby pozostać bez odpowiedzi - podobnie jak to uczyniłem wczorajszej nocy.Tak jak powiedziałeś Havillandowi, najprostsze sposoby są zazwyczaj najlepsze.My mamy zwyczaj komplikować sprawy.- Często trzeba tak działać, we własnej obronie.Nie można dać się złapać na gorącym uczynku.- To takie wytarte powiedzenie - powiedział analityk z ironicz­nym uśmiechem.- Cóż to oznacza? Że cię oszukano czy świadomie wprowadzono w błąd? Polityka nie zajmuje się kłopotami jednostki, a przynajmniej nie powinna.Niezmiennie przerażają mnie głosy wołające o uczciwość, podczas gdy ci, którzy do tego nawołują, nie wiedzą, nie mają pojęcia o tym, jak my zmuszeni jesteśmy postępować.- Być może ludzie zawsze domagają się jasnej odpowiedzi.- Nie mogą takiej uzyskać - stwierdził McAllister, gdy zbliżyli się do drzwi kawiarni - bo nic by z tego nie zrozumieli.Bourne zatrzymał się przed drzwiami, ale ich nie otwierał.- Jesteś zaślepiony - powiedział patrząc McAllisterowi w oczy.- Ja również nie uzyskałem jasnej odpowiedzi ani tym bardziej wyjaśnienia.Zbyt długo byłeś w Waszyngtonie.Przydałoby ci się kilka tygodni w Cleveland, Bangor lub Maine.Rozszerzyłoby to twoje horyzonty.- Proszę mnie nie pouczać, panie Bourne.Jedynie niecałe czter­dzieści sześć procent naszego społeczeństwa przejmuje się tym wszyst­kim na tyle, aby oddać swój głos w wyborach - a to ma wpływ na kierunki, jakie obieramy.Wszystko pozostawia się nam, graczom, zawodowym biurokratom.My jesteśmy wszystkim, co posiadacie.Czy moglibyśmy wejść do środka? Twój przyjaciel, pan Wong, powiedział, że mamy się tam pokazać tylko na kilka minut - wypić kawę i wyjść na ulicę.Powiedział, że spotka się tam z nami dokładnie za dwadzieścia pięć minut, z których dwanaście już minęło.- Dwanaście? Nie dziesięć, nie piętnaście, tylko akurat dwanaście?- Właśnie.- A co zrobimy, jeżeli spóźni się o dwie minuty? Zastrzelimy go?- Bardzo zabawne - rzekł analityk otwierając drzwi.\Vyszli z kawiarni i znaleźli się na wyboistym chod­niku biegnącym wzdłuż nie mniej zrujnowanego placu, który usytuo­wany był niedaleko punktu kontroli granicznej w Guangdongu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl