, Ognista reka 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej myśli zaprzątało coś innego.Teraz, gdy byli tu, w lesie, z dala od innych, poważnie spojrzała na Murdocka.— Sporo czasu spędziłeś z Lurocem.Czy mówiliście o tym, czego dowiedział się, kiedy był na południu?Przytaknął.— I o naszych domysłach.Wszyscy są zgodni co do tego, że nie walczymy już o przetrwanie i że możemy zacząć myśleć o uporządkowaniu naszych spraw już w niezbyt odległej przyszłości.— Tylko wolność dla Krainy Szafiru i obalenie tyrana pozwoli nam tego dokonać — powiedziała gwałtownie.Murdock spojrzał na nią zaskoczony.— Nie zaprzeczam temu.Nikt temu nie zaprzecza.Odetchnęła.— Wiem, Ross.Tylko że to już tak długo trwa.— Cóż, koniec jest bliski, jeśli nawet czeka nas przedtem cholernie ciężka walka.Opowiedział pokrótce, co zaszło między nim a I Loranem, a potem, już powoli, wyłuszczył zarys własnych planów nasilenia kampanii przeciwko najeźdźcom.W miarę gdy mówił, jego plany coraz bardziej się krystalizowały.Eveleen miała wątpliwości co do paru szczegółów, inne rozwinęła, dodała kilka własnych pomysłów, które z kolei Ross rozważył i ocenił.Czas mijał, ich rozmowa stawała się coraz bardziej zawiła i szczegółowa, aż wreszcie oboje zdali sobie sprawę, że kiedy tak rozmawiali, niepostrzeżenie zapadła noc.Instynktownie zatrzymali się na skraju obozu, którego kontury widać było w migających światłach ognisk.Zmęczenie wszystkich minionych dni zdało się opaść teraz na Murdocka.Rozluźnił ramiona, żeby pozbyć się bólu, który dopiero teraz poczuł.— Jutro zbiorę innych na naradę.Teraz myślę, że sen zrobi dobrze nam obojgu.Nie zaprotestowała.Poszli szybko w stronę swoich kwater.Nie rozmawiali, bo każde z nich zajęte było myślami o pracy, która jeszcze ich czeka.Po odprowadzeniu towarzyszki Murdock pospiesznie udał się do swojej kwatery, małego domku będącego zarazem jego sypialnią i biurem.W środku paliła się świeczka stojąca na stole służącym mu za biurko.Rzucała słaby blask na wnętrze.Wziął świeczkę, nie patrząc nawet na papiery starannie ułożone na blacie, i poszedł do drugiej izby.Machinalnie przytknął płonący , knot do świecy przymocowanej do ściany przy drzwiach.Świeca zapaliła się, zadrgała i jej płomień się wyrównał.Światła było teraz trochę więcej i raziło przyzwyczajone do i ciemności nocy oczy.Usiadł i szybko rozejrzał się po izbie, choć nie widział szczegółów.Zmarszczył brwi.Jego wyposażenie bojowe wisiało na miejscu, wyczyszczone, gotowe do użycia, a przecież nie zostawił go w takim stanie.Wszystko było w porządku, trochę nawet za bardzo.Ross usiadł na wąskim łóżku.Ktoś je już pościelił.Usłyszał ciche pukanie do drzwi i do izby wszedł Gordon Ashe.— Nie musiałeś tego robić — powiedział Murdock ospale.— Jasne, ale pomyślałem, że sprawy z Lurocem zajmą ci połowę wieczoru i potem będziesz śmiertelnie zmęczony.Partyzant po wypadzie powinien mieć szansę wyspać się parę godzin, a nie prosto z siodła lecieć na naradę wojenną.Westchnął.— No dobrze, przyjmuję twoje dzisiejsze usługi.Dziękuję.Wódz partyzantów nagle podniósł wzrok.— I Loran ofiarował mi udział w złocie.Ashe uniósł brwi i uśmiechnął się rozbawiony.— Jak mi się zdaje, są jakieś przepisy dotyczące tego — konflikt interesów albo coś w tym rodzaju — ale w tej chwili prawo zezwala…— Daj spokój, Gordon! To wcale nie jest śmieszne.— Opanował się.— Przepraszam, jestem wykończony.— Ano jesteś — teraz Gordon był śmiertelnie poważny.— Stwierdziłeś też, że bardzo podoba ci się Dominion z układu Panny i że możesz tu zrobić karierę, możesz tu żyć.Ross poczuł się tak, jakby ktoś mu wbijał nóż.Odwrócił się szybko i opuścił głowę.Ashe zacisnął palce na jego ramieniu.— Karara została, Ross — przypomniał mu łagodnym głosem.— Tylko zastanów się dobrze, bardzo dobrze, zanim postanowisz, że ten świat i ten czas to twoja Hawaika.10.Precz!Zanthor wbił wzrok w plecy wychodzącego najemnika i nie spuszczał z niego oczu, dopóki nie zamknęły się za nim drzwi.Rąbnął pięścią w stół, który służył mu za biurko.— Znowu Ognista Ręka! Niech klątwa demonów go dosięgnie!— Klątwy demonów już zostały wypowiedziane — odparł cicho Tarlroc I Zanthor.— To była resztka ich złota.— Resztka tego, co nam dały — skorygował suweren.— Czy znów się do nich wybierasz?— Potrzebuję tego złota — odparł bez ogródek.— Nasi najemnicy dostali już pieniądze i sami je stracili, ale muszę im posłać coś na odczepnego, żeby złagodzić ich rozczarowanie, albo na wiosnę będę bez armii.Jak myślisz, długo to wtedy potrwa, zanim I Carlroc albo banda Ognistej Ręki nadzieją nas na swoje miecze jak na rożny?— To może być najmniejsze z niebezpieczeństw, jakie nas czekają.Napięcie w głosie Tarlroca sprawiło, że jego ojciec spojrzał na niego bystro.— Tak bardzo boisz się tych wielkogłowych? — zapytał z pogardą.— Boję się i ty też powinieneś się ich bać.— Zawahał się.— Niczego nie czułeś, gdy z nimi byłeś? Nic ci nie zrobiły?I Yoroc już miał odwarknąć jakimś zwięzłym zaprzeczeniem, ale zmienił zdanie.— Nic.A przynajmniej nic od czasu, kiedy mnie do siebie sprowadziły za pierwszym razem.— Opisał dziwne, nieodparte wezwanie, którego wtedy doświadczył.— Może jesteś bezpieczny — powiedział cicho Tarlroc, jakby bardziej do siebie niż do ojca.— To by wyjaśniało…— Nie widać, żeby zrobiły ci jakąś wielką krzywdę.— Ale starały się — odparł ponuro.— Próbowały unieruchomić mnie tak, jak uczyniły to z resztą twej eskorty, ale uwolniłem się.— Przeszły go ciarki.Dobrze radził sobie ze słowami, ale nie był w stanie opisać tego strasznego pieczenia, niewidzialnego ognia, który zdawał się wypalać mu mózg, zwęglać jego jaźń.Nie potrafił opisać swoich usilnych starań, żeby się od tego uwolnić.Po prostu nie wiedział, jak to się stało, poza tym że musiał niezwykle natężyć całą swoją wolę.— Nawet wtedy nie zostawiły mnie w spokoju.Cały czas zmuszały mnie do podporządkowania się.— O co im szło? — zapytał Zanthor.— Jakoś wcześniej o tym nie mówiłeś.Tarlroc opuścił oczy.— Chciały, żebym cię zabił.— Demony wydały ci taki rozkaz?— Nie bezpośrednio, ale wzbierały we mnie myśli, kiedy byliśmy przy nich.Wspomnienia afrontów, obelg, razów.Niektóre z nich naprawdę się wydarzyły, ale większość musiała być złudzeniem nasłanym przez tych bezwłosych.Nie były to moje myśli.— Jak widać, powstrzymałeś się.Jak do tej pory.Tarlroc spojrzał na ojca.— Nie chcę cię zabić — powiedział cicho.— Traktowałeś mnie całkiem dobrze.Ktoś inny mógłby być gorszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl