, McKillip Patricia A Harfista Na Wietrze 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I tak na razie nie mam nic lepszego do roboty.Lyra cmoknęła go w policzek.- Raederle, gdziekolwiek jest, z pewnością myśli te­raz o tobie.Wróci.Morgon otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Lyra już wyswobodziła się z jego uścisku i odwraca­jąc głowę, rzuciła sucho:- No to zabieraj się do naprawy tego muru.Wiele godzin zeszło mu na tej pracy.Starał się nie myśleć.Nie zwracając uwagi na przechodzących ludzi - na kmieci i przekupniów spozierających nań podejrz­liwie, na kupców, którzy go rozpoznawali - stał z rę­kami i policzkiem przyciśniętymi do starodawnego muru.Wtapiał się umysłem w jego ciężkie milczenie, dopóki nie wyczuł słabości, z jaką wspierał się o przy­pory.Wytworzył w sklepionej bramie iluzję kamienia, podparł go umysłem.Okrążał tak miasto w asyście miejskich uliczników.Deptali mu po piętach, obserwu­jąc z zachwytem jego pracę, dziwując się kamieniom, które wywoływał dłońmi z niebytu.Późnym popołu­dniem, przyłożywszy spocony policzek do filaru bra­my, wyczuł obcą moc.Przymknął oczy i zapadł w ci­szę, której nauczył się od muru.Przez długi czas, wni­kając umysłem głęboko w kamienie, nie słyszał nic, prócz sporadycznych szmerów, z jakimi przemieszcza­ły się drobinki murarskiej zaprawy.W końcu, na na­grzanej słońcem powierzchni zewnętrznego muru wy­czuł napierającą nań pierwotną moc.Dotknął jej ostroż­nie myślami.Była to siła czerpana z samej ziemi, skierowana na najsłabszy punkt.Wycofał się powoli, zafascynowany.Ktoś stał za nim, wołając go raz po raz po imieniu.Odwrócił się i zobaczył jedną ze strażniczek morgoli w towarzystwie rudego mężczyzny w kolczudze narzu­conej na skórzany kaftan.Śniada twarz strażniczki by­ła zlana potem, dziewczyna wyglądała na tak samo zmęczoną jak on.Głos miała gruby, ale dziwnie miły dla ucha.- Jestem Goh, panie.A to Teril Umber, syn Wiel­kiego Lorda Rorka Umbera z Ymris.Pozwoliłam so­bie przyprowadzić do miasta wojowników pod jego wodzą.- Jej głos i oczy zdradzały napięcie.Morgon przyjrzał się bez słowa mężczyźnie.Był młody, ale wyraźnie zaprawiony w bojach i znużony.Skłonił się dwornie Morgonowi nieświadom jego podejrzliwości.- Panie, Heureu Ymris wysłał nas tutaj, jak się oka­zuje, na dzień przed.przed utratą Wichrowej Równi­ny, o czym się właśnie dowiedziałem od ziemdzie­dziczki morgoli.- Czy twój ojciec był na Wichrowej Równinie? - spytał szorstko Morgon.- Pamiętam go.Teril Umber kiwnął głową.- Był.Ale nie wiem, czy przeżył.- Wyprostował się i wypiął pierś okrytą zakurzoną kolczugą.- Ale wra­cając do tematu, król niepokoił się o przebywających tutaj bezbronnych kupców; kiedyś sam pływał na ku­pieckich statkach.I postanowił oddać do waszej dys­pozycji tylu ludzi, ilu był w stanie.Jest nas stu pięć­dziesięciu.Mamy wesprzeć morgolę w strzeżeniu i obro­nie miasta, gdyby zaszła taka konieczność.Morgon kiwnął głową.Ta szczupła, spocona, zaroś­nięta twarz była raczej poza wszelkim podejrzeniem.- Mam nadzieję, że nie zajdzie - powiedział.- To wspaniałomyślny gest ze strony króla, że was tu przysłał.- Owszem.- Przykro mi z powodu twojego ojca.Mile go wspo­minam.- Opowiadał o tobie.- Młodzieniec potrząsnął głową i przeczesał palcami płomieniste włosy.- Po­trafi wychodzić obronną ręką z najgorszych opałów - powiedział bez przekonania.- No nic, naradzę się le­piej z Lyrą, jak rozmieścić moich ludzi, bo wkrótce za­padnie zmierzch.Morgon spojrzał na Goh.Ulga na jej twarz świad­czyła, jak dziewczyna niepokoiła się o wynik tej roz­mowy.- Przekaż Lyrze - powiedział cicho - że prawie już skończyłem z murem.- Dobrze, panie.- Dziękuję ci.Kiwnęła nieznacznie głową i uśmiechnęła się.- Do usług, panie.W miarę, jak jego praca nad murem dobiegała koń­ca, czuł się coraz wyraźniej otoczony obcą mocą.Ta­jemniczy czarodziej, pracujący wraz z nim po drugiej stronie muru, prostował kamienie, zanim on się nimi zajął, łatał wyrwy szarymi, ziarnistymi iluzjami, uszczel­niał swoją mocą pęknięcia w murze.Mury nie wyglą­dały już tak, jakby za chwilę miały runąć.Stały zno­wu pewnie, połatane, solidnie wzmocnione, otaczając zwartym kręgiem miasto i rzucając wyzwanie każde­mu, kto chciałby je sforsować.Morgon uszczelnił siłą woli ostatnie pęknięcie i za­krywając dłońmi twarz, oparł się zmęczony o mur.Czuł zmierzch nadciągający od pól.Nieruchomość ostatnich chwil przed zachodem słońca, spokojne, sen­ne trele ptaków przypomniały mu Hed.Do rzeczywi­stości przywołało go odległe krakanie kruka.Oderwał się od muru i wszedł w jedną z dwóch frontowych bram, które pozostawił otwarte.W głębi łukowato skle­pionej bramy stał jakiś mężczyzna z krukiem na ramie­niu.Był to wysoki starzec o krótko przyciętych, si­wych włosach i pobliźnionym, surowym obliczu.Przemawiał do kruka w kruczym języku; Morgon coś niecoś z tego rozumiał.Odpowiedź kruka sprawiła, że lżej zrobiło mu się na duszy.Ruszył szybko w stro­nę tej osobliwej pary.Jego czujność usypiała wielka moc czarodzieja i kurtuazja, z jaką zwracał się do Raederle.Zanim jednak do nich dotarł, czarodziej urwał w pół zdania i wyrzucił kruka w powietrze.Krzyknął do pta­ka coś, czego Morgon nie zrozumiał.Potem zniknął.Zaskoczony tym Morgon obejrzał się i zamarł.Drogą Kupców bezgłośnie, niepowstrzymanie podpełzał do miasta cień.Była to fala jeźdźców barwy wieczorne­go nieba.Zanim otrząsnął się z pierwszego szoku, bra­mę, w której stał, zalało oślepiające złociste światło.Mury zadygotały; falujące kamienie z pomrukiem strząsnęły z siebie impet mocy i ta runęła na ulicę, wy­rywając z niej kocie łby i ciskając Morgona na kola­na.Podźwignął się z klęczek i odwrócił.Serce miasta płonęło.8Kiedy wślizgiwał się z powrotem do miasta, dwaj ymriscy wojownicy zamykali już z mozołem zbite z dębowych bali podwoje bramy.Nie ruszane od wieków zawiasy stawiały zacięty opór, skrzypiały przeraźliwie, sypały się z nich płaty rdzy.Morgon zatrzasnął bramę wysiłkiem woli, który omal nie pozbawił go życia.Znajomy, śmiercionośny umysł, wykrył z oddali ten rozbłysk mocy i uchwycił się go.Mrok przed Morgonem rozpruła niebiesko-biała bły­skawica.Zastygł oczarowany szybkością i pięknem te­go zjawiska.Nagle odniósł wrażenie, że jego kości rozlatują się na wszystkie strony, a umysł jarzy się ni­czym gwiazda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl