,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego nie rozumieli nawet Henry, Gil czy Lloyd.Tamtego dnia jej strach przekroczył wszelkie granice.Zrozumiała wtedy dokładnie, czym jest - garstką mięśni, ciała i kości, zrozumiała też, jak cienka jest linia między życiem a śmiercią.Ta świadomość zbliżyła ją do dziadków, tolerowała teraz nawet ich staroświecką wrażliwość.Oddaliła ją jednak od rówieśników, dla których myśl o śmierci była odległa o mile.Daffy miału rację.Niewiele pozostało w Susan radości życia.Była za to o wiele bardziej opiekuńcza i współczująca niż przedtem.Wiedziała, że gdy w końcu pokonają Yao-mauitla radość szybko wróci.Gdyby tylko mogła powiedzieć Daffy, jak trudno jest śmiać się podczas wojny.Również i Gila nowe doświadczenia oddaliły od przyjaciół.Ale w jego przypadku dotyczyło to także rodziców.Zupełnie niezależnie od kradzieży broni, która kosztowała go dwa tygodnie kieszonkowego i miesiąc porannej pracy w sklepie, stwierdził, że nie umie już dogadać się z ojcem i matką tak dobrze jak kiedyś.Phil Miller próbował z nim kilkakrotnie rozmawiać, chcąc dowiedzieć się, co jest nie w porządku.Lecz Gil nie potrafił podać ojcu żadnego wyjaśnienia, które oddawałoby jego uczucia choćby w przybliżeniu.Czuł się jak Tebulot, jak jednak miał wytłumaczyć to ojcu? Czuł się kimś mocnym, oddanym słusznej sprawie, kimś o filozoficznym podejściu do życia i świata.Czuł, że musi spełnić przeznaczoną mu, jako Wojownikowi Nocy, rolę, odnaleźć i zgładzić Yaomauitla, Śmiertelnego Wroga.Jak miał to ująć w słowa mieszczące się w świecie jego ojca, którego, owszem, bardzo kochał, lecz którego horyzonty myślowe ograniczone były cenami pieprzowego salami i pudełek z czekoladkami.Zmiany, które zaszły w życiu Lloyda były mniej zauważalne.Zawsze był zamyślony, zawsze głęboko angażował się we wszystko, co robił.Niezależnie od tego, czy chodziło o sprawy szkolne, treningi czy nawiązywanie przyjaźni.Jego ojciec pełen był powagi.Miał w sobie tyle uczciwości, że na swój skromny sposób, można powiedzieć, był świętym.Lloyd odziedziczył po nim tę uczciwość, połączoną z właściwym matce gorącym entuzjazmem; tak więc, gdy zaczął nieco unikać reszty rodziny, by w spokoju przemyśleć swoje doświadczenia Wojownika Nocy, nikt nie spostrzegł w tym niczego szczególnego.Tym razem Lloyd czuł, że pojawiło się w nim jakieś wielkie pragnienie spełnienia.Inne niż dotąd, niepodobne do chęci wygrania pięciusetmetrówki czy uzyskania najlepszych ocen z języka angielskiego.Nie było to też podobne do pragnienia bycia czarnym dobrze radzącym sobie w świecie białych.Lloyd zaczął w otaczającej go atmosferze węszyć wielkość - ostry aromat, który ze zwyczajnych, przeciętnych ludzi robi bohaterów.Któregoś wieczoru, sześć tygodni po rozpoczęciu poszukiwań Yaomauitla, do sypialni Lloyda wszedł jego ojciec.Stanął nad synem i trwał tak przez dłuższą chwilę z okularami w jednej, a złożoną płachtą wieczornej gazety w drugiej ręce.- Lloyd, chcę, byś mi powiedział prawdę - odezwał się w końcu.- Tak, tato?- Czy wąchasz coś, Lloyd? Powiedz mi prawdę, Lloyd uśmiechnął się ze zdumieniem.- Nie, tato - powiedział cicho, z twarzą skrytą w połowie w cieniu biurowej lampy.- Nie, niczego nie wącham.Nadszedł wreszcie trzeci poranek siódmego tygodnia poszukiwań.Niebo nad wybrzeżem południowej Kalifornii było szare i zamglone.Prognoza pogody przewidywała jednak, że przed dziesiątą słońce powinno przebić się przez mgły.Po prognozie przyszła kolej na lokalny serwis.Henry słuchał tego wszystkiego w swojej kuchni.Siedział właśnie nad coraz bardziej pustą miską muesli, gdy w wiadomościach padły słowa o znalezieniu w domu przy Prospect Street, w La Jolla, ciała młodej kobiety z rozległymi obrażeniami jamy brzusznej.Spiker czytał: „Policja nie potrafiła powiedzieć, czy ta śmierć jest dziełem psychopaty, mordującego zgodnie z własnym rytuałem, czy też spowodowana została jakimś niezrozumiałym wypadkiem”.Henry powoli odłożył łyżkę.Rozległe obrażenia jamy brzusznej.Zdaje się, że znalazł wreszcie klucz do zrozumienia tak długiej ciszy wokół Yaomauitla.Zostawił śniadanie, przeszedł do salonu i przekartkował książkę telefoniczną.W końcu znalazł, czego szukał: biuro koronera w San Diego.Wybrał numer i przeczesując dłonią potargane włosy, czekał, aż ktoś odbierze.- Z panem Belli - zażądał, gdy w końcu uzyskał połączenie.Głos Johna Belli brzmiał niezbyt świeżo i nie dało się w nim wyczuć żadnej radości.- Kto mówi? - spytał, odchrząkując.- Tu Henry Watkins.Profesor Henry Watkins.Byłem jedną z tych osób, które odnalazły ciało Sylvii Stoner.- Tak? - odezwał się podejrzliwie John Belii.- Nie chciałbym pana niepokoić i z góry za to przepraszam, lecz słyszałem właśnie informację o innej martwej dziewczynie.Tej z Prospect Street w La Jolla.- Tak.- Tym razem zabrzmiało to sucho, ostrożnie.- Czy mogę pana zapytać o jedną rzecz, która się z nią wiąże?- Spytać pan może.Ale nie mogę zagwarantować panu odpowiedzi.- No cóż.Nie musi pan odpowiadać „tak”, jeżeli rzecz się potwierdzi.Wystarczy, jeśli pan nie zaprzeczy.Chwila przerwy.- Proszę pytać.- Chciałbym wiedzieć, czy są jakieś dowody na to, że dziewczyna znaleziona w La Jolla zginęła w ten sarn sposób, co Sylvia Stoner?Długie milczenie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|