, Marcin Wolski Agent do3u 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Meff powtórzył sobie w duchu instrukcje z piątego listu stryja.Jak dotąd, wszystko się sprawdziło.Spojrzał na zegarek.Północ.Wyciągnął aerozol i siknął ogniem w stronę łóżka, szafy i grubych kotar.W mgnieniu oka stanęły w płomieniach.- Nie, nie - wrzasnęła starucha.- Niech pan tego nie robi! Na ten hotel moja rodzina pracowała przez trzy pokolenia! - Jak pijawka uczepiła się jego ramienia i wlokła po podłodze, podczas gdy pociski z zewnątrz siekały dębowe boazerie.- Precz stąd, szatany!Z pełną premedytacją skierował wylot pojemnika w jej brzuch.Nacisnął.Widział, jak ogień wyżarza w niej otwór z precyzją palnika acetylenowego.Wiedźma wydała przerażający okrzyk.Jej siwe włosy ogarnęły płomienie.Choć pozbawiona wnętrza, dziurawa na przestrzał jak rzeźba Zad - kine'a w Rotterdamie, żyła ciągle.Dopadła okna balkonowego, teraz nie posiadającego szyb, i wypadła na zewnątrz, ciągnąc za sobą, niczym kometa, ogon dymu i ognia.Pożar rozprzestrzeniał się, ogniste węże biegły korytarzami z szybkością lontu.Z głuchym buchnięciem, jak polany benzyną, stanął w ogniu hali.- Co tam się dzieje? - zdumiał się Surel i wrzasnął do radiotelefonu.- Wstrzymać ostrzał! Chyba musieliśmy trafić w zbiornik jakiegoś paliwa.- A może walczą między sobą - podsunął Łysy, spoglądając w stronę gazonu, z którego dymiły szczątki właścicielki.- Gdzie jest straż? - wrzasnął komisarz przez radiotelefon.- Nie będziemy gasić pod kulami - odpowiedział mu flegmatyczny głos komendanta pożarników.Czerwonozłote jęzory ognia zamieniły parter i podziemie w szalejące piekło.Purpurowa łuna rozlewała się na pół nieba.Mieszkańcy okolicznych domów, przeważnie emeryci, gromadzili się struchlali na trotuarach zapytując, czy jest to już koniec świata?Jakimś niepojętym zrządzeniem losu włączył się neon nad wejściem i pulsował teraz granatem i czerwienią wśród oszalałej pożogi.Z hukiem runęły schody.Kanonada ucichła.Tylko ze strychu dolatywały pojedyncze strzały.Czyżby oblężeni potracili głowy?- Wychodźcie, to wasza ostatnia szansa! - Surel wrzeszczał przez megafon, mając nadzieję, że jego głos przebije się ponad huk pożaru.Ogień sięgnął tymczasem poddasza*.Natomiast, ciekawa rzecz, nie ruszał drzew, których gałęzie dotykały w wielu miejscach drewnianych okapów.Łysy domyślał się dlaczego, ale wolał nie komentować.Na strychu Beta opróżniała magazynek za magazynkiem.- Powinniśmy już dać nogę, szefie! - powiedziała na widok Fawsona, który osmolony wynurzył się spośród płomieni, ciągnąc zmienionego do niepoznania Lesorta.- Róbcie swoje - odpowiedział piekielny Agent.Po raz pierwszy Becie przemknęło przez myśl, że sprawa i dla niej nie wygląda wesoło.Jeśli cała akcja miała polegać na zatarciu śladów, zrobili swoje i należało znikać.Jak dotąd, nie użyli przeciwko policji nawet połowy swoich możliwości.Mogli spopielić wozy, opętać dowódców, zakłócić łączność, ba, nawet skłonić do walki ze sobą.Wobec starożytnych technik diabelskich nowoczesne akcesoria - radar i laser, noktowizory i maski gazowe - musiały okazać się bezradne.A jednak nie zrobili tego.Czyżby Fawson popełniał błędy? A jeśli nie były to błędy? Co miało stać się z nią, z “samotrzeciem"?.Zaklęła potężnie.Olbrzymia pochodnia - paliły się na równi podłogi, jak cegły, i tylko dziwnym zrządzeniem losu miała ocaleć łazienka z ciałem Marion - dawno uczyniła z nocy dzień.Strzały zamilkły.Policjanci jeszcze nieufnie, ale podnieśli się ze swych stanowisk.Było na co popatrzeć.Uchyliła się klapa prowadząca na dach i spośród płomieni wynurzyła się nieduża korpulentna sylwetka.Machając rękami biegła krawędzią dachu, jakby wzywając ratunku.Surel uniósł lornetkę.Nie było wątpliwości, sam don Diavolo znajdował się w cholernych tarapatach.- A jednak i piekielnikom zdarzają się pomyłki i - zacierał ręce Łysy.Za Diavolem na dachu pojawiły się cztery postacie.Prawie nie tykając podłoża, biegły za nim, bardziej pokracznym cieniom podobne niż żywym ludziom.- Nie strzelać - polecił komisarz.- Oni chyba zwariowali!Don Diavolo dobiegł do krawędzi dachu, poniżej znajdował się gęsty gąszcz krzaków.Mimo wysokości istniały więc pewne szansę przeżycia upadku.Cudzoziemiec obejrzał się, a widząc wyciągnięte pazury prześladowców, skoczył.I stała się rzecz niewiarygodna.Wir powietrza ogarnął go i wessał z potężną siłą do płonącego wnętrza, które zapadło się natychmiast, tłumiąc śmiertelny krzyk.Czwórka na dachu, oszołomiona, stanęła na moment jak wryta.- Prędzej, drabiny! Niech twoi ludzie rozpostrą płótno awaryjne - zawołał komisarz do szefa straży.Strażacy śpieszyli już i bez tej komendy.W krzakach, przypatrująca się iście memlingowskiemu widowisku, Anita gorączkowo odmawiała litanię za konających.Półdiablętom nie zostało zbyt wiele czasu.Jeszcze nie wierzyli, nie chcieli wierzyć, że ich ziemska kariera dobiegała końca, że czeka ich, w końcu niepełnych szatanów, bliżej nie określona przyszłość.Z hukiem pękały łamiące się krokwie.Przez moment piekielni funkcjonariusze wahali się, czy nie przyjąć zaofiarowanej pomocy, ale gdzieś z głębi palącego się pensjonatu dobiegł ich kategoryczny głos: “Rozkaz!"Jeszcze raz zbili się mocniej w jedność.Na oczach ogłupiałych Francuzów powstała dziwaczna kula ciał, która smagana dymem poczęła się toczyć ku środkowi dachu.Nadwątlona konstrukcja nie wytrzymała.Dach pękł na dwoje jak storpedowany supertankowiec, a żywa kula z wrzaskiem piekielnym i rechotem runęła gdzieś w głąb bardziej bezdenną, niż można sobie wyobrazić.Zwabieni w sobie tylko wiadomy sposób dziennikarze pracowali bez ustanku, pstrykały aparaty i warczały kamery.Nikt jednak nie przypuszczał, że jest to robota jałowa, już nazajutrz wszystkie błony miały okazać się prześwietlone.Dziwna siła działała wokół pensjonatu “Paradise".Ledwo ścichł wrzask piekielnej czwórki, a z przepołowionego budynku strzelił w górę gejzer ognia wysoki na kilkaset metrów, wielobarwny i bezgranicznie cuchnący.A potem nagle wszystko się skończyło.Oczom przywykłym do żaru wydało się, że zgaszono światło.To tylko zniknęły płomienie.Równie szybko, jak się pojawiły.Gdy na polecenie komisarza rozbłysły reflektory, oczom policjantów i gawiedzi ukazał się wypalony szkielet pensjonatu, osnuty dymem i trupim smrodem.- Udało się - Łysy uścisnął Surela.- Nie ma w tym mojej żadnej zasługi - westchnął komisarz.Ogień nie tknął wprawdzie drzew i krzewów, ale pochłonął również karawan zaparkowany obok pomieszczeń gospodarczych.Był to pojazd, o którego kradzieży, włącznie ze zwłokami pewnej - kobiety, meldowano Surelowi po południu.Na zegarkach dochodziła godzina pierwsza.Gdzieś w oddali odezwał się rozbudzony przez łunę kogut.Mokra od łez Havrankova skończyła modlitwę.Podobnie jak inni obserwatorzy usiłowała zrozumieć, co się właściwie stało.Naraz parę kroków od niej coś się poruszyło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl