, Ludlum Robert Krucjata Bourne'a 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Usiądź, Dawidzie.- Marie St.Jacques Webb weszła do pokoju z dwoma ręcznikami.- Zechce pan spocząć, panie McAllister.Obaj mężczyźni zajęli miejsca naprzeciw siebie, po dwóch stronach wygaszonego kominka.Marie podała mężowi jeden z ręczników, a drugim zaczęła wycierać jego kark i ramiona.Blask stojącej na stole lampy podkreślał rdzawy odcień jej włosów i piękno rysów skrytej w półcieniu twarzy.Utkwiła wzrok w przedstawicielu Departamentu Stanu.- Proszę mówić - zachęciła go.- Jak pan wie, posiadam takie same upoważnienia, jak mój mąż.- Czyżby były co do tego jakieś wątpliwości? - zapytał Dawid z nie ukrywaną wrogością w głosie.- Absolutnie żadnych - odparł McAllister z lekkim, ale szczerym uśmiechem.- Nikt, kto wie, czego dokonała pańska żona, nie śmiałby jej wykluczyć.Poradziła sobie tam, gdzie zawiodło wielu innych.- To prawda - skinął głową Webb.- Choć jednocześnie nic to nie znaczy.- Ejże, Dawidzie! Nie bądź taki spięty!- Przepraszam, masz rację.- Webb próbował się uśmiechnąć, ale bez powodzenia.- Jestem chyba uprzedzony, a nie powinienem, prawda?- Ma pan do tego wszelkie prawo - odparł podsekretarz.- Ja na pańskim miejscu na pewno bym był.Choć nasza kariera przebiegała do pewnego czasu bardzo podobnie, gdyż ja także przez wiele lat przebywałem na Dalekim Wschodzie, to nikomu nawet przez myśl by nie przeszło powierzyć mi takie zadanie jak pańskie.To, co pan przeszedł, jest o całe lata świetlne nad moją głową.- Nad moją też.- Nie wydaje mi się.Wszyscy wiedzą, że to nie pan zawiódł.- Jest pan bardzo miły.Proszę nie brać tego do siebie, ale tak ciepłe słowa od kogoś zajmującego pańskie stanowisko wywołują u mnie dreszcze.- W takim razie może przejdziemy od razu do rzeczy?- Bardzo proszę.- Mam nadzieję, że nie osądził mnie pan zbyt pochopnie, panie Webb.Nie jestem pańskim wrogiem, a chciałbym zostać przyjacielem.Wiem, za które pociągnąć sznurki, żeby pana ochronić.- Przed czym?- Przed czymś, czego nikt się nie spodziewał.- To znaczy?- Za pół godziny od tej chwili pańska obstawa zostanie po­dwojona - powiedział McAllister, patrząc Dawidowi prosto w oczy.- To ja tak zadecydowałem, a jeśli uznam za stosowne, wzmocnię ją czterokrotnie.Każda osoba przyjeżdżająca do miasteczka uniwersyteckiego będzie dokładnie sprawdzana, a cały teren bezustan­nie patrolowany.Strażnicy przestaną wtapiać się w tło.Otrzymają polecenie, żeby jak najbardziej rzucać się w oczy.- Boże! - Webb zerwał się z fotela.- Carlos!- Raczej nie - odparł McAllister, kręcąc głową.- Oczywiście nie możemy tego wykluczyć, ale wydaje się to zbyt mało prawdopodobne.- Rzeczywiście - zauważył znacznie spokojniej Dawid.- Gdyby to był on, wasi ludzie staraliby się być zupełnie niewidoczni.Po­zwolilibyście mu się zbliżyć, a gdyby mnie zabił, to i tak by się opłaciło.- Nie mnie.Może mi pan nie wierzyć, ale naprawdę tak uważam.- Dziękuję.Ale w takim razie, o czym właściwie mówimy?- Ktoś dostał się do pańskich dokumentów, to znaczy do dokumentów Treadstone-71.- Nielegalnie?- Początkowo wszystko było jak najbardziej legalne.Stanęliśmy w obliczu poważnego kryzysu i w pewnym sensie nie mieliśmy wyboru.Dopiero potem okazało się, że coś jest nie w porządku i dlatego teraz boimy się o pana.- Proszę trochę wolniej.Kto dobrał się do akt?- Człowiek z wewnątrz, bardzo wysoko postawiony.Nikt nie mógł kwestionować jego uprawnień.- Kto to był?- Funkcjonariusz brytyjskiego MI 6 z Hongkongu, od lat cieszący się zaufaniem CIA.Przyleciał do Waszyngtonu i od razu poszedł do pewnego człowieka z Agencji, który utrzymywał z nim kontakt.Zażądał dostępu do wszystkich informacji, jakie posiadamy na temat Jasona Bourne'a.Twierdził, że mają kłopoty bezpośrednio związane z projektem Treadstone, a także dał oględnie do zrozumienia, iż udostępnienie mu tych akt stanowi warunek kontynuowania dobrej współpracy między naszymi wywiadami.- Musiał chyba podać jakieś konkretne powody.- Podał.- McAllister umilkł na chwilę, mrugając nerwowo powiekami i pocierając dłonią czoło.- Jakie?- Jason Bourne wrócił - powiedział cicho funkcjonariusz Depar­tamentu Stanu.- Znowu zabija.W Koulunie.Marie wciągnęła gwałtownie powietrze i zacisnęła palce na ramieniu męża, wpatrując się z napięciem w siedzącego naprzeciwko nich mężczyznę.Dawid nie poruszył się, ale jego utkwiony w McAllisterze wzrok przypominał spojrzenie człowieka, który nagle ujrzał przed sobą jadowitą kobrę.- Co pan wygaduje, do cholery? - szepnął wreszcie, a potem uniósł głos.- Jason Bourne.ten Jason Bourne już nie istnieje! Nigdy nie istniał!- Pan o tym wie i my o tym wiemy, lecz w Azji jego legenda ciągle żyje.Pan ją stworzył, panie Webb, zresztą w znakomity sposób, jeśli chce pan znać moje zdanie.- Nie interesuje mnie pańskie zdanie, panie McAllister - powie­dział Dawid.Odsunął dłoń żony i wstał z miejsca.- Nad czym pracuje ten agent MI 6? Ile ma lat? Jaki był jego dotychczasowy przebieg służby? Chyba wzięliście go natychmiast pod lupę, prawda?- Oczywiście, ale nie znaleźliśmy niczego szczególnego.Londyn potwierdził jego najwyższe kwalifikacje, obecny przydział, jak również wszystko, co nam powiedział.Jest szefem placówki MI 6 w Hongkongu i nawet brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wyraziło o nim bardzo pochlebną opinię.Został wciągnięty do sprawy przez policję w Hongkongu, podejrzewającą jakieś poważne komplikacje.- To nieistotne! - krzyknął Webb, potrząsając głową.- On zdradził, panie McAllister! - dodał nieco ciszej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl