, Godwin Peter Gdzie krokodyl zjada słońce. Wspomnienia 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiecie, to u mnie odruchowe.Opieka nad chorymi.Kiedyś pracowałam w hospicjum.We wczorajszym  Heraldzie było zdjęcie czarnego chłopca, który umarł nazapalenie opon mózgowych.Napisali, że jego ostatnie słowa brzmiały: Patrz, tato, ja latam! To tak jak pisze ten słynny pisarz Kubla jakoś tam,prawda? %7łe jak człowiek umiera, to dusza wylatuje z ciała.Jak pracowałamw hospicjum, to umierający wciąż mówili o lataniu.- Kiedy jedziemy do Afryki Południowej, wolimy jechać przez Bot-swanę - mówi Gerald do taty.- To dużo bardziej cywilizowana droga.Nienawidzę przejścia granicznego przez Beit Bridge.Człowiek godzinamisiedzi i czeka w kolejce, a tymczasem z samochodu kradną reflektory.Shaina opowiada mamie o awanturze wokół rozwodu ich córki Jaca-randy.Były mąż oskarżył ją o przywłaszczenie należących do niegoprzedmiotów - obrazów i kosztowności - które rzekomo ukryła tu, w Sum-merfield Close.Zjawiła się policja z komornikiem sądowym, żeby prze-szukać dom, i przez pomyłkę aresztowali ich drugą córkę, Topaz, którawłaśnie przyjechała w odwiedziny z Los Angeles.- Zabrali Topaz do więzienia Chikurubi razem z jej niespełna dwuletniącóreczką Sabie i trzymali przez całą noc.Podłoga w celi była zapaćkanakrwią menstruacyjną.Siedziało w niej trzydzieści jeden kobiet, same czarne.Ale zachowały się bardzo serdecznie.Zrobiły Topaz miejsce pod ścianą ioddały jej swoje koce, żeby mogła zrobić posłanie.A czarna strażniczkazabrała dziecko i nakarmiła z butelki rozpuszczonym mlekiem w proszku.Potem przychodzi kolej na mnie.Shaina zaczyna mnie wypytywać orozpad małżeństwa syna z moją siostrą.Jeremy napisał do matki list, wktórym wyznał, że ostatecznie pogodził się z tym, że jest gejem.- Wiesz, odpisałam mu, że zawsze będziemy go kochać, bez względuna to, kim jest, ale że jest mi przykro, że nigdy nie zdobył się na to, żeby zemną o tym porozmawiać.A on mi na to, że zawsze myślał, że wiem.- Robiprzerwę i wypija łyk mrożonej herbaty.- Ty też myślisz, że jest gejem?- Nie jestem pewien - mówię, bo nie chcę się w to angażować.- Bardzo bym chciała, żebyś z nim porozmawiał jak mężczyzna zmężczyzną.Mnie się zdaje, że to tylko kwestia podejścia.%7łe można się ztego wyzwolić.W każdym razie w naszej rodzinie nigdy czegoś takiego niebyło.Jedynym wyjątkiem jest daleki krewny Geralda, który jest trochę zniewieściały.- Przecież nawet ma dzieci - łagodnie oponuje Gerald.- Tak - Shaina potakuje z uśmiechem.- Ale naprawdę ożywił się tylkoraz, kiedy w pantomimie grał damę.Rodzice są kompletnie wyczerpani wizytą i mama już o szóstej zasypiakamiennym snem.Zapomina nawet zdjąć okulary.Jej uniesiona ręka spo-czywa na radyjku Sony, które zwisa na czarnym nylonowym pasku z jej małpiego łańcucha.Jest nastawione na Radio Africa, które nadaje audycjęz cyklu  Inny punkt widzenia.Ktoś mówiący z amerykańskim akcentemwzywa do  dni modlitwy o uwolnienie się od Mugabego i jego reżimu.Modlitwa.Czy tylko to nam zostało?Zdejmuję mamie okulary i delikatnie odrywam palce od radia.Mamamości się pod kołdrą i nie budząc się, mruczy przez sen:  Branoc.Leżę w łóżku i słucham krzyków kłócących się przekupniów.Po ścia-nach pokoju tańczą odblaski ich ognisk, które płoną na granicy naszegoogrodu i zdają się nas otaczać.W niedzielę wychodzę z domu sam.Grupa amerykańskich przyjaciółdziałających w stowarzyszeniach niosących pomoc zaprosiła mnie na grilla -u nas nazywa się to braaivleis - w domu na Hogerty Hill w Borrowdale.Jadęw prawdziwej tropikalnej ulewie, z którą nie radzą sobie wycieraczkimojego małego koreańskiego samochodziku z wypożyczalni, i szyba zalanajest warstwą wody.W tym nieszczęsnym kraju nawet deszcz może zwia-stować klęskę.Skromne plony pszenicy ozimej w większości pozostałynieskoszone, bo nowi czarnoskórzy farmerzy nie wiedzieli, iż należywcześniej zamówić kombajn.Deszcze spowodują, że niezebrana pszenicazgnije na polach.Pózniej się przejaśnia i z Hogerty Hill otwiera się widok na całą dolinę.Po jednej stronie widać zapuszczoną farmę, po drugiej czerwone łysiny wmiejscach, gdzie kopią fundamenty pod rezydencje dla nowej elity.Jeden zgości - ekspert od nosorożców - gra na kobzie.Akompaniuje mu żona naakordeonie.Wspólnie wykonują chwytającą za serce wiązankę melancho-lijnych gaelickich lamentów i słowiańskich ballad. Siedzę na werandzie i słucham amerykańskiego eksperta od słoni, Lo-kiego Osborna, który opowiada o swojej pracy doktorskiej na temat orga-nicznego wstrętu słoni do pieprzu, co po doświadczeniu z chakalaka z chilidoskonale rozumiem.To ważne odkrycie, bo pozwoli miejscowej ludnościchronić zasiewy przed słoniami bez potrzeby ich zabijania.Loki twierdzi, żepryśniecie na słonia roztworem pieprzu powoduje, iż zwierzę całymi latamiunika tego miejsca.Doświadczenia prowadził, mieszkając wśród niewielkiejspołeczności wiejskiej na terenach plemiennych Dande w dolinie Zambezi.Ponieważ w okolicy płynie tylko jeden strumyk i miejscowi codzienniepokonują wiele kilometrów, chodząc po wodę, Loki postanowił im pomóc izaproponował wykopanie studni.Mieszkańcom pomysł się podobał, alewątpili w jego powodzenie.Gdy ekipie wiercącej studnię udało się wreszciedotrzeć do wody, wśród mieszkańców wybuchły zażarte kłótnie o prawopierwszeństwa do korzystania z nowego zródła wody, które zrodziły tylenienawiści, że w końcu Osborn postanowił zasypać studnię.Miejscowekobiety znów odbywają wielogodzinne wędrówki po wodę i z powrotem, aledo wioski powrócił spokój.Obserwowanie zmieniającego się nastawienia pracownika organizacjipomocowej z Pierwszego Zwiata jest zawsze bardzo pouczające.Zaczynasię od ostrożnego entuzjazmu, który po pewnym czasie przeradza się wniemal mesjanistyczny zapał do tego, co jest do zrobienia.Potem jednaknastępuje zderzenie z miejscowymi ograniczeniami kulturowymi co domożliwych do zaakceptowania zmian i pracowników ogarnia zrozumiałezniechęcenie, które potrafi się przerodzić w cynizm, niekiedy nawet rasizm.Po pewnym czasie pracownicy przybyli z zewnątrz nie różnią się niczym odmiejscowych białych, do których początkowo odnosili się z pogardą.Nawetzapaleńcy w rodzaju Osborna, którzy nauczyli się miejscowego języka iprzeprowadzili dogłębne badania, zaczynają stwierdzać, że ich entuzjazm iwiara w sens misji kruszą się pod naporem afrykańskiej odmienności, któraobcym może się wydawać bezsensownym wynaturzeniem.Plemię Dande nadal wierzy w czary, twierdzi Osborn.- Poddają się obrzędom oczyszczenia, podczas których tańczą i wpa-dają w amok.Oskarżają stare kobiety - w tym własne babki - o to, że sąambuyas, czarownicami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl