, Jose Saramago Miasto Slepcow (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co prawda epidemia nie rozprzestrzeniała się jak niszczycielska fala, która zalewa wszystko, co napotka na swej drodze, lecz wnikała w ląd tysiącem wijących się strużek wody, które najpierw zraszają ziemię, by później w mgnieniu oka ją zatopić.W obliczu groźby paniki rząd zainicjował serię sympozjów lekarskich, przede wszystkim dla okulistów i neurologów.Niestety z braku czasu nie udało się zorganizować kongresu, po którym wiele sobie obiecywa­no, na szczęście jednak odbyło się wiele konferencji, seminariów, spotkań przy okrągłym stole, niektóre otwarte dla publiczności, inne odbywające się przy drzwiach zamkniętych.Wkrótce jednak wyszła na jaw bezużyteczność owych zgromadzeń.Kilka razy zdarzyło się, że w trakcie omawiania wybranych przypadków oślepnięcia prelegent zaczynał nagle krzyczeć, Jestem ślepy, jestem ślepy.Gazety, radio i telewizja wkrótce przestały zajmować się tymi smutnymi przypadkami, z wyjątkiem paru stacji, które w dyskretny i nader profesjonalny sposób wykorzystywały wszelkie sensacje, śmieszne i tragiczne anegdoty, nie mogąc oprzeć się pokusie, by od czasu do czasu zdać relację na żywo i udramatyzować akcję dla dobra sprawy, z tego przecież żyły.Jedną z takich sensacji było oślep­nięcie profesora okulistyki.Dowodem upadku moralnego i utraty ducha walki w społeczeństwie była postawa samego rządu, który w ciągu kilku dni dwukrotnie zmieniał taktykę działania.Najpierw uznano, że jedynym sposobem zażegnania tra­gedii jest zamknięcie wszystkich ślepców i podejrzanych o zarażenie chorobą w kilku wybranych obiektach, na przykład w szpitalu dla umysłowo chorych, w którym się znajdujemy.Wkrótce jednak nagły wzrost zachorowań sprawił, że kilku wpływowych członków rządu w obawie, że deklaracje władz zostaną zbyt szybko zrealizowane i pociągną za sobą poważne konsekwencje polityczne, uznało, że rodziny chorych same powinny zatroszczyć się o odizolowanie ślepców, nie wypuszczać ich na ulicę, by nie paraliżowali i tak chaotycznego ruchu ulicznego oraz nie narażali na szkody moralne wrażliwych i jeszcze widzących obywateli, którzy mimo ciągłych zapewnień, iż tak nie jest, wciąż uważali, że biała choroba przekazywana jest drogą kontaktu wzrokowego, jakby chodziło o pioru­nujące spojrzenie sił nieczystych.Nic dziwnego, nagminne były wypadki, gdy zwykły człowiek idący ulicą, zatopiony w swoich myślach, smutnych, obojętnych lub radosnych, jeśli takowe jeszcze mogły zrodzić się w jego głowie, stawał nagle ze stężałą twarzą i patrząc niewidzącymi oczami na zbliżającego się przechodnia, wydawał znajomy okrzyk, Jestem ślepy, nic nie widzę.Trudno w takich okolicznościach zachować spokój.Najgorsze było jednak to, że rodziny, szczególnie te mniej liczne, z dnia na dzień zmieniały się w grupki bezradnych ślepców, pozbawionych przewodników i obrońców, a co gorsza nie można ich było w porę odizolować od otoczenia, od sąsiadów, którzy jeszcze widzieli.Żaden dotknięty chorobą człowiek, czy to ojciec, matka czy dziecko, nie był w stanie zadbać o siebie i bliskich, gdyż jak ślepcy ze słynnego obrazu, razem szli, razem padali i razem umierali.Rząd musiał więc dostosować się do nowej sytuacji i został zmuszony do przejęcia w trybie natychmiastowym kolejnych obiektów, nie przestrzegając ustalonych wcześ­niej ostrych kryteriów użyteczności.Rekwirowano na potrzeby kwarantanny opuszczone fabryki, zapomniane świątynie, hale sportowe, puste magazyny.Od dwóch dni mówi się nawet o konieczności zorganizowania obozu wojskowego, ciągnął smutną opowieść stary człowiek z czarną opaską, Na początku epidemii kilka organizacji charytatywnych wysyłało do pomocy wolontariuszy, któ­rzy zajmowali się ślepcami, słali im łóżka, czyścili ubikacje, prali, gotowali, słowem, wykonywali niezbędne czynności, bez których życie szybko stałoby się koszmarem, nawet dla widzących.Niestety, biedacy oślepli niemal od razu, ale przynajmniej mogli poszczycić się szlachetnym gestem, A może i wśród nas jest jakiś wolontariusz, zapytał stary człowiek z czarną opaską.Nie, odparła żona lekarza, nie było nikogo takiego, Może to były tylko plotki, A jak wygląda miasto, komunikacja, spytał pierwszy ślepiec, przypomniawszy sobie skradziony samochód oraz taksówkarza, który odwiózł go do okulisty, a którego niedawno pochował, Chaos, wielki chaos, odparł stary człowiek z czarną opaską i opowiedział o kilku najbardziej spektakularnych wypadkach.Któregoś dnia w centrum miasta oślepł kierowca autobusu, powodując wypadek, lecz choć było wielu zabitych i rannych, nikt się tym specjalnie nie przejął.Być może ta obojętność wynikała z oswojenia się z sytuacją, czego najlepszym przykładem była postawa dyrektora pewnego przedsiębiorstwa trans­portowego odpowiadającego za kontakty z mediami.Bez wahania obwieścił, że wypadek nastąpił na skutek nie­prawidłowej jazdy kierowcy, że co prawda było to wyda­rzenie tragiczne, lecz nie do przewidzenia, tak jak nie do przewidzenia jest atak serca u osoby, która przedtem nigdy nie miała z sercem kłopotów.Nasi pracownicy, powiedział dyrektor, podobnie jak nasze autobusy, są poddawani szczegółowym i rygorystycznym badaniom okresowym, co w sposób oczywisty i nie budzący wątp­liwości potwierdza znikomy w skali ogólnej procent wypadków spowodowanych przez kierowców naszej firmy.Przedsiębiorstwo gęsto tłumaczyło się na łamach prasy, ale ludzie mieli inne sprawy na głowie niż zajmowanie się jakimś wypadkiem autobusowym, w końcu to samo mogło się zdarzyć, gdyby komuś zepsuł się hamulec.Traf chciał, że dwa dni później to właśnie hamulce stały się przyczyną kolejnego wypadku, ale tak już bywa, że prędzej czy później prawda zawsze wyjdzie na wierzch i tym razem nikt już nie miał wątpliwości, że kierowca oślepł.Na nic zdały się publiczne oświadczenia, wkrótce ludzie przestali korzystać z autobusów, twierdząc, że wolą stracić wzrok, niż umrzeć przez kogoś, kto go stracił wcześniej.Nieba­wem, z tej samej przyczyny, wydarzył się trzeci wypadek i choć w samochodzie nie było pasażerów, potwierdziło to tylko ogólne obawy i sprowokowało komentarze.Co chwila ktoś mówił, Spójrz pan na ten samochód, dobrze, że mnie tam nie było.Wypowiadający te słowa nawet nie podejrzewali, jak dramatyczna była sytuacja.Jednoczesne oślepnięcie dwóch pilotów stało się przyczyną katastrofy lotniczej.Samolot runął na ziemię i stanął w płomieniach, zginęli wszyscy pasażerowie i załoga, tym razem wszyscy wiedzieli, że nie było żadnej usterki technicznej.Przypusz­czenia potwierdziło nagranie znalezione w czarnej skrzyn­ce, jedynej rzeczy, która ocalała z katastrofy.Tego wyda­rzenia nie można już było zignorować jak wypadku autobusowego, nawet niepoprawni optymiści wkrótce stracili nadzieję.Od tej pory na ulicach nie słychać było.warkotu silników, zniknęły samochody, wolne i szybkie, duże i małe.Dawniej ludzie skarżyli się na korki i nie­przejezdne ulice, piesi wpadali na zatrzymujące się nagle lub ruszające bez ostrzeżenia samochody, które przecinały im drogę, kierowcy robili sto okrążeń wokół domu, nim znaleźli miejsce do zaparkowania, a mimo to nikt nie chciał z samochodu zrezygnować.Teraz wszyscy zmoto­ryzowani porzucili swoje maszyny, gdyż nie mieli odwagi narażać własnego życia, dołączali do grona pieszych i narzekali na utrudnienia w komunikacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl