, Jordan Robert Wielkie Polowanie 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy jest gotowa?- Gotowa jest zostawić za sobą to, czym była i prze­chodząc przez własne strachy, stać się godną Przyjęcia.- Czy zna swe strachy?- Nigdy nie stawała z nimi twarzą w twarz, lecz pra­gnie to uczynić.- Tedy więc pozwólmy jej napotkać to, czego się boi.Sheriam zatrzymała się w odległości dwu piędzi od łu­ków, Nynaeve stanęła obok niej.- Twoje ubranie - szepnęła Sheriam, nie patrząc na nią.Policzki Nynaeve nabrały kolorów, kiedy przypomnia­ła sobie nagle, co Sheriam mówiła jej po drodze na dół, do komnaty.Pośpiesznie ściągnęła ubranie, buty i poń­czochy.Przez chwilę niemalże zapomniała o łukach, gdy składała części swej garderoby, kładąc je pieczołowicie z boku.Troskliwie wetknęła pierścień Lana pod sukienkę, nie chciała, by ktoś na niego patrzył.I wtedy nic już nie pozostało do zrobienia, a ter'angreal wciąż tam był, wciąż czekał.Kamień pod jej nagimi stopami był zimny, toteż cała pokryła się gęsią skórką, ale stała prosto i oddychała powoli.Nie pozwoli żadnej z nich zobaczyć swego strachu.- Pierwsza próba - powiedziała Sheriam - po­święcona jest temu, co było.Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz.Pozostań nieugięta.Nynaeve zawahała się.Potem postąpiła naprzód, prze­chodząc przez łuk, zanurzając się w poświatę.Ogarnęła ją, jakby samym lśnieniem powietrza, niby zatapiającą powo­dzią światka.Światło było wszędzie.Światło było wszy­stkim.Nynaeve drgnęła, kiedy zrozumiała, że jest naga, potem rozejrzała się zdziwiona.Po obu bokach miała kamienne ściany, dwukrotnie wyższe od niej i gładkie, jakby rzeź­bione.Palce stóp podkurczyły się na pylistej, nierównej ka­miennej posadzce.Ze względu na całkowity brak chmur niebo wydawało się ołowiane i płaskie, wisiało na nim czer­wone, obrzmiałe słońce.W obu kierunkach, do przodu i do tyłu, mur rozstępował się, bramy wyznaczały niskie, kwa­dratowe kolumny.Ściany ograniczały jej pole widzenia, lecz grunt pod stopami opadał, jakby stała na szczycie niewiel­kiej pochyłości.Przez bramy mogła dostrzec następne grube ściany i przejścia pomiędzy nimi.Znajdowała się w gigan­tycznym labiryncie."Gdzie ja jestem? Jak się tutaj dostałam?" Jakby wypo­wiedziana cudzym głosem, napłynęła następna myśl."Wyj­ście pojawi się na powrót, lecz tylko raz".Potrząsnęła głową.- Jeśli istnieje tylko jedno wyjście, nie znajdę go, sto­jąc w miejscu.Powietrze było nareszcie ciepłe i suche.- Mam nadzieję, że znajdę jakieś ubranie, zanim na­tknę się na ludzi - wymruczała.Niejasno przypomniała sobie dziecięce zabawy w ryso­wanie labiryntów na papierze - istniała technika odnajdy­wania drogi na zewnątrz, teraz jednak nie mogła sobie jej przypomnieć.Wszystkie wspomnienia spowijała mgła, jak­by wydarzenia przeszłości były udziałem kogoś innego.Przesuwając dłonią po ścianie, poszła naprzód, kłęby kurzu wzbijały się pod jej nagimi stopami.Przy pierwszym otworze w murze przystanęła i spojrzała w przejście, które wydawało się nieodróżnialne od miejsca, gdzie była przed chwilą.Wzięła głęboki oddech i poszła przed siebie, poprzez kolejne, wyglądające identycznie pa­saże.Nagle doszła do miejsca, które różniło się od poprze­dnio mijanych.Droga rozwidlała się.Skręciła w lewo, po­tem pojawiło się kolejne rozwidlenie.Znów skręciła w lewo.Ale trzecie rozwidlenie zawiodło ją do ściany ślepo kończą­cej korytarz.Zwróciła do ostatniego rozwidlenia i poszła w prawo.Tym razem czterokrotnie skręcała w prawo, nim doszła do ślepego zaułka.Przez chwilę stała, patrząc.- Jak ja się tutaj dostałam? - powiedziała na głos.- Co to jest za miejsce?"Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz".Jeszcze raz zawróciła.Pewna była, że musi istnieć spo­sób na poruszanie się po labiryncie.Na następnym rozwid­leniu poszła w lewo, potem zaś w prawo.Stanowczo trzy­mała się obranego sposobu postępowania.W lewo, a później w prawo.Prosto do rozwidlenia.W lewo, potem w prawo.Sposób wydawał się skuteczny.Tym razem pokonała kilkanaście rozwidleń, nie wpadając w ślepy zaułek.Zbli­żała się właśnie do następnego.Kątem oka pochwyciła jakby drgnienie, jakby ślad czy­jegoś ruchu.Kiedy jednak odwróciła się, zobaczyła tylko pylisty pasaż pomiędzy gładkimi kamiennymi ścianami.Właśnie miała skręcić w lewe odgałęzienie korytarza.ale odwróciła się, powodowana przelotnym mgnieniem ruchu.Znowu pusto, tym razem jednak była pewna tego, że coś widziała.Ktoś za nią szedł.Ktoś tam był.Zdenerwowana pobiegła w przeciwnym kierunku.Wciąż czuła czyjąś obecność.Na samym skraju pola widzenia dostrzegała, jak coś się porusza, raz w tym lub tamtym przejściu, zbyt szybkie mignięcie, by je dostrzec, nim odwróci głowę, by wyraźnie zobaczyć.Pobiegła szyb­ciej.Tylko kilku chłopców było szybszych od niej, gdy jako dziewczynka ścigała się z nimi w Dwu Rzekach."Dwie Rzeki? Co to jest?"Ze znajdującej się przed nią bramy wyszedł człowiek.Jego ciemne szaty wyglądały jak zbutwiałe, niemal na poły spleśniałe; był stary.Znacznie starszy niż stary.Jego cza­szkę niczym popękany pergamin pokrywała skóra, zbyt ści­śle, jakby pod spodem w ogóle nie było ciała.Rzadkie kępki kruchych włosów porastały pokrytą strupami czaszkę, z któ­rej głęboko zapadłe oczy wyglądały jak wloty jaskiń.Przystanęła ślizgając się, nierówne kamienie, którymi wyłożono korytarz, obtarły stopy.- Jestem Aginor - powiedział - przyszedłem po ciebie.Jej serce chciało wyrwać się z piersi.Jeden z Prze­klętych.- Nie! To niemożliwe!- Jesteś całkiem przystojna, dziewczyno.Dostarczysz mi dużo radości.Nagle Nynaeve przypomniała sobie, że jest zupełnie na­ga.Z cichym jękiem i twarzą po części jedynie zaczerwie­nioną gniewem, rzuciła się w dół pasażu najbliższego skrzy­żowania.Ścigał ją skrzypiący śmiech i odgłosy powłóczenia nogami, które zdawały się dorównywać szybkością jej sza­leńczemu biegowi, i zdyszane obietnice dotyczące tego, co on z nią zrobi, kiedy ją złapie, obietnice, które powodowały, że skręcał się jej żołądek, nawet jeśli połowy z nich nie słyszała.Biegła z zaciśniętymi pięściami, desperacko poszukiwała wyjścia, szaleńczo rozglądając się dokoła."Wyjście pojawi się na powrót, lecz tylko raz.Pozostań nieugięta".Nie było nic, tylko wciąż nie kończący się labirynt.Bieg­ła tak szybko, jak tylko mogła, ale paskudne, brudne słowa wciąż ją goniły.Powoli strach zamienił się w gniew.- Niech sczeźnie! - wyłkała.- Światłości, spal go! Nie ma prawa!Poczuła wewnątrz, jak coś w niej rozkwita, otwiera się, rozwija ku światłu.Z wyszczerzonymi zębami, odwróciła się, by stawić czo­ło Aginorowi, w momencie gdy tamten pojawił się, biegnąc kulawo i chichocząc.- Nie masz prawa!Wyrzuciła ku niemu dłonie z rozpostartymi palcami, jak­by ciskające czymś.Nie była nawet specjalnie zaskoczona, gdy zobaczyła wypływającą z rąk kulę ognia.Wybuchła na piersiach Aginora, powalając go na ziemię.Tylko przez chwilę leżał nieruchomo, zaraz jednak chwiej­nie powstał.Wydawał się nie zauważać, iż płonie przód jego płaszcza.- Ośmieliłaś się? Ośmieliłaś się!Zadrżał, ślina ściekła mu po policzku.Nagle na niebie pojawiły się chmury, groźną falą szaro­ści i czerni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl