, Jones James Stad do wiecznosci 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ani jeden? - zapytał żartobliwie.- Ze wszystkich rozlicznych mężczyzn, którzy cię kochali?- Ano - odrzekła Karen ze śmiechem - trzeba by sobie obliczyć.Masz ołówek? Jak myślisz, ilu miałam kochanków, mój miły?- Czy ja wiem - zażartował.- Nie możesz nawet podać mi jakiejś przybliżonej liczby?- Nie dam rady bez maszyny do liczenia - odparła Karen nieco mniej roześmianym tonem.- Masz przy sobie swoją maszynę do liczenia?- Nie - zażartował.- Zapomniałem przynieść.- To chyba się nie dowiesz - powiedziała Karen już wcale się nie śmiejąc.- Może już wiem.Siadła na łóżku i popatrzała na niego bacznie; wydała mu się nagle wyraźniejszą osobowością niż kiedykolwiek dotąd, nawet tamtego pierw­szego razu u niej w domu, zanim się zjawił jej syn.- Co się stało, Milt? - zapytała, wciąż patrząc na niego.Zabrzmiało to sucho, po żoninemu, jak gdyby nazwała go Miltonem.- Nic - uśmiechnął się sztywno.- A bo co?- Owszem, coś jest - powiedziała.- Do czego ty pijesz?- Do czego piję? - uśmiechnął się.- Do niczego nie piję.Po prostu żartowałem z ciebie.- Nie, ty nie żartowałeś - powiedziała.- Co ciebie-gryzie?- Nic - odparł Warden.- A dlaczego? Czy jest coś, czym powinienem się gryźć? Coś, do czego można by pić?- Nie wiem - odrzekła.- Może bardzo dużo.A może tylko ci się zdaje, że dużo.- Powiedz mi - ciągnęła żona kapitana Holmesa.- Co ci się stało? Nie czujesz się dobrze? Może coś zjadłeś?- Nie martw się o moje zdrowie, dziecinko.- Więc powiedz mi, o co ci idzie.Dlaczego nic nie mówisz?- No dobrze - odrzekł.- Słyszałaś kiedy o gościu nazwiskiem Maylon Stark?- Ależ oczywiście - powiedziała wyraźnie Karen.- Znam Maylona Starka.To jest podoficer kasynowy kompanii.- Zgadza się.Był także kucharzem w oddziale Holmesa w Bliss.Może i wtedy go znałaś?- Tak - odrzekła Karen patrząc na niego.- Wtedy także go znałam.- A może znałaś go wtedy bardzo dobrze?- Dość dobrze - powiedziała Karen.- Może teraz znasz go jeszcze lepiej?- Nie - powiedziała Karen patrząc mu w oczy.- Teraz w ogóle go nie znam.Jeżeli o to idzie, nie rozmawiałam z nim od ośmiu lat.- Nadal patrzała na niego, kiedy nie odpowiedział, a potem spostrzegła jego rękę.- Musiałeś go bardzo mocno uderzyć - powiedziała.- Wcale go nie uderzyłem - odparł Warden.- Nie uromantyczniajmy niczego.Uderzyłem w ścianę.Dlaczego miałbym go bić?- Ach, ty głuptasie - powiedziała z gniewem.- Ty głupi wariacie.- Dotknęła tkliwie jego ręki.- Sss! - syknął.- Uważaj.- Co on ci powiedział? - spytała, nadal trzymając go czule za rękę.Warden popatrzał na nią, potem na swoją dłoń.Wreszcie znów spojrzał na Karen.- Powiedział, że cię rżnął - rzekł.Rozległo się to w pokoju jak wybuch granatu i Warden miał ochotę odgryźć sobie język, który to wypowiedział.W przeciągłym echu eksplozji widział, jak ją poraża szok tego wstrząsu.Jednakże szybko przyszła do siebie.„Bardzo szybko" - pomyślał z gorzkim podziwem.Widocznie spodziewała się tego.„Dlaczego to zrobiłeś? Co ci kazało powiedzieć coś podobnego? Nie wszystko ci jedno, czy tak było, czy nie? Owszem, wszystko ci jedno.Więc po co?" Jednakże oczywiście wiedział, co robi.Wiedział, że raz wypowie­dziane pierwsze słowo prowadziło nieuchronnie do tego.Wszystko to wydawało się dziwnie znajome, jak coś, co czynił już przedtem, i czuł się nieszczęśliwy, że to robi, a jednak nie mógł się powstrzymać.Musiał wiedzieć; kiedy ludzie mówią takie rzeczy, nie można tego puszczać mimo uszu, nie można po prostu zapomnieć, zwłaszcza jeżeli trzeba współżyć dzień w dzień z tymi ludźmi.Cholerni ludzie.- Nie musiałeś tego powiedzieć - rzekła Karen.Położyła ostrożnie jego dłoń na kołdrze.- Owszem, musiałem.Nigdy nie będziesz wiedziała, jak bardzo.- Dobrze - odparła.- Może musiałeś.Ale nie w ten sposób.Nie powinieneś był tego tak mówić, Milt.Trzeba było najpierw dać mi szansę.- Wspomniał też, że prawdopodobnie Champ Wilson także.Tak ludzie mówią.Że nie wspomnę o Jimie O'Hayerze.Że nie wspomnę o Liddellu Hendersonie.- To znaczy, jestem teraz kompanijną kurwą? - zapytała.- Ano, dobrze mi tak.Sama się na to naraziłam, no nie? Sama sobie tego narobiłam, kiedy związałam się z tobą.- Nikt nie wie, że związałaś się ze mną.Nikt - powiedział Warden.- Ale ty uważasz, że powinnam wiedzieć, co robię, prawda? - odrzekła.- Otóż nie.O, nie, to nie ja.Musiałam samą siebie przekonać, że jesteś inny.Musiałam zapomnieć, że jesteś mężczyzną.I że będąc mężczyzną masz tę samą wstrętną, obrzydliwą mentalność co wy wszyscy.Tę samą pyszną, kogucią, zdobywczą męskość.O, założę się, żeście się dobrze ubawili ze Starkiem omawiając to, porównując swoje wrażenia.Powiedz mi, jakże wypadam w zestawieniu z zawodowymi? Bo wiesz, jestem jeszcze amatorką.Wstała z łóżka i zaczęła gorączkowo zbierać części swej garderoby.Leżały porozrzucane po całym pokoju.Musiała je pooddzielać od jego ubrania.Nie mogła dać sobie z tym rady.Włosy wciąż jej opadały na oczy.Odgarniała je to jedną, to drugą ręką.- Wychodzisz? - zapytał Warden.- Właśnie się zastanawiam.Masz jakąś inną propozycję? Przecież i tak już skończone, nie? Chyba nie przypuszczasz, że teraz mogłoby znowu być tak jak przedtem, prawda? To była miła przejażdżka, dopóki trwała.Ale wydaje mi się, że w tym miejscu wysiadam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl