, Hlasko Marek Opowiadania (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak bardzo bym chciał, abyśobudził się jutro, przeczytał gazetę i poszedł do pracy, i słuchałwszystkich ludzkich narzekań, i abyś nie miał pragnień ani miłości,abyś nie pragnął niczego poza tym, aby dzień się już skończył, iabyś mógł zasnąć, nie czuć, nie myśleć, nie wspominać tego, co byłodawniej, nie dręczyć się wszystkim, nie myśleć o sumieniu, o tym,czego miałeś dokonać, i o tym, że niczego nie dokonałeś, i o tym, żeniczego już pewnie nie dokonasz, bo jesteś wypruty, zmęczony,cholernie zmęczony, że chciałbyś być tak jak dawniej, że chciałbyś wcoś uwierzyć, jeszcze raz w coś uwierzyć, i żebyś sobie zdawał ztego jasno sprawę, że jesteś świnia, że jesteś skończony, że niemasz nikomu niczego do dania, bo miałeś zbyt mało wiary i siły.Czyznów się czujesz oszukany? Od tego wszystkiego zbawiła cię twojanamiętna, niedobra miłość, ty głupi, zasrany Werterze.Czy niezdajesz sobie z tego sprawy? Czy myślisz, że powiem komuś, żezabiłeś się właśnie dlatego? Zbyt cię lubiłem, mój stary.Tu jestmałe, małe miasto.A my, ludzie, zbyt mało rozumiemy się jeszczemiędzy sobą.Czy chcesz, żeby teraz zaczęli szperać i grzebać się wtwoim życiu? Plotkować.Szydzić.Domyślać się.To ci niepotrzebne,mój drogi.To ci zupełnie niepotrzebne."Nagle począł się trząść.Ogarnął go strach; zimny i obejmujący jak70 żelazna obręcz.Rozglądał się po białej sali; patrzył na zegar, naszafkę z narzędziami, na okna, o które obijał się wiatr, na białe,gładko zasłane łóżko, i czuł, że za chwilę stanie się z nim cośniepojętego.Serce skurczyło mu się nagle i czuł, że kurczy sięciągle, że staje się coraz mniejsze i słabsze.Z trudem podszedł dogładko zasłanego łóżka i usiadł na nim.Zamknął oczy.- Jestem gotowa, doktorze - powiedziała siostra.Otworzył oczy.Stała przed nim i patrzyła na niego.- Chodz tutaj - powiedział.- Co?- Chodz tutaj - powtórzył.Spojrzała na niego uważnie i usiadła obok niego; drżał jak człowiekbardzo podniecony i to sprawiło jej radość.- Nie myślałem, że jesteś taka - powiedział po wszystkim.- Takiekobiety jak ty oszukują wyglądem.- Dobrze?- Tak.Bardzo dobrze.- Przykro mi, że to na tym samym łóżku.- Wcale o tym nie myślałem.Było mi dobrze i koniec.- Ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego on to zrobił.- Powiem ci, ale nie mów nikomu.- Nie powiem nikomu.- On był buchalterem w jakiejś firmie.Przekradł się.Wziął jednegodnia trochę pieniędzy z kasy; pojechał sobie gdzieś i przepił towszystko z dziwkami.Potem się wydało.Zrobił to ze strachu.Westchnęła.- Ludzie robią takie głupstwa - rzekła.- Zabijają się i diabliwiedzą dlaczego.Temu zabrakło pieniędzy, ten wyleciał z pracy, tegoskądś tam wyrzucili, a przedwczoraj jeden stary człowiek zgubiłbilet miesięczny na kolejkę i to go tak rozzłościło, że się upił ipoderżnął sobie gardło brzytwą.Do licha z tym wszystkim.- Ubieraj się.Będziemy otwierać pęcherz.- Ciągle to samo - rzekła zapinając guziki.Na jej lalkowatej twarzyodmalowała się złość.- Tego pęcherz boli, ten złamał nogę, a jaksię już ktoś powiesi, to dlatego, że pogubił jakieś świstki.Kiedykończyłam swoją szkołę, nie przypuszczałam, że tak będzie.Doktorze!Siedział pochylony.Teraz uniósł głowę i spojrzał na nią71 roztargnionym wzrokiem.- Tak.- Chciałabym - powiedziała - aby tu chociaż raz przywiezli takiego,który by to zrobił z miłości.A pan?- Bardzo - powiedział.- Bardzo.- Wstał, znów powróciła falazmęczenia i musiał zamknąć oczy.- Pospiesz się - rzekł.- Pospieszsię i nie myśl o tym.Będziemy jednego z nas przywracać życiu.1956OknoL.T.Nikt prawie nie przychodził do mnie; mieszkam sam, od lat w tymsamym brudnym i brzydkim domu przy jednej z bocznych ulic naszegomiasta.Do okna mego pokoju nie zagląda nigdy księżyc, nigdy też niewidzę stąd nieba i gwiazd; mogę oglądać tylko kawałek podwórka iprzeciwległą ścianę drugiego domu - bardzo wysoką, po częściobrośniętą dzikim winem.Są tam dwa okna.W jednym - jak z czasemwywnioskowałem - mieszka tapicer, w drugim jakieś młode małżeństwo zdzieckiem; od czasu do czasu widywałem jasny łebek tego dziecka, niewiem nawet po dziś, czy był to chłopiec, czy dziewczynka; potemdowiedziałem się, że dziecko umarło.I straciłem ochotę do oglądaniaprzeciwległej ściany; kiedy zrozumiałem, że nigdy już nie zobaczętego dziecka, zauważyłem, jak doprawdy ohydna jest ta ściana.Bardzo rzadko odwiedzał mnie pewien urzędnik z pierwszego piętra; jasam mieszkałem na parterze.Był to jeden z tych poczciwychświntuchów, w których ustach nawet przekleństwa diabłów brzmią zgołaniewinnie i tracą barwę, a którzy biją nas co chwila w kolano imrużąc oko, pytają: "No, jakże? Podobało się panu? Prawda, że toznakomite?" Z początku nie znosiłem tego człowieka i jego jurnychopowiadanek.Wydawał mi się obmierzły i głupi ponad wszystko; zpewną nawet przyjemnością myślałem, że z jego dowcipów śmiano sięjuż chyba za czasów Franciszka Józefa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl