, Glen Cook Biala Roza (3) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilka zginęło, a były, gdy przekazywałem je Duszołapowi i potem, gdy dostałem je od niej z powrotem.Jestem pewien, że nadal były, gdy zabrał je Kruk.Co się później z nimi stało?— Zajmę się tym dziś wieczorem — powiedziała szybko, najwyraźniej zaniepokojona.Czyżby dlatego, że wspomniałem Kruka? Wiele dla niej znaczył, ale myślałem, że po tylu latach rozmowa o nim nie będzie już dla niej tak bolesna.Musiałem w końcu poznać ich historię.Naprawdę nie miałem pojęcia, czym stał się ich związek po tym, jak Kruk opuścił Kompanię.Najwyraźniej jego śmierć nadal sprawiała jej ból, ponieważ była bezsensowna.To ironia losu, żeby po przeżyciu tylu niebezpieczeństw utopić się w publicznej łaźni.Porucznik twierdzi, że są noce, kiedy Pupilka płacze, dopóki nie uśnie wyczerpana.Nie wie dlaczego, ale domyśla się, że z powodu Kruka.Pytałem ją o spędzone z nim lata, ale jedyną odpowiedzią był zawsze wyraz goryczy i rozczarowania malujący się na jej twarzy.Odpędziła od siebie problemy i zwróciła się do Tropiciela i jego kundla.Za nimi czekali w kolejce mężczyźni, których Elmo przyłapał na oszustwie.Znali reputację Czarnej Kom­panii.Ale nie dotarliśmy ani do nich, ani nawet do Tropiciela i Psa Zabójcy Ropuch, gdyż wartownik na górze ogłosił następny alarm.To zaczynało być męczące.* * *Jeździec przeciął strumień, gdy wszedłem w cień korala.Rozległ się plusk wody.Jego, pokryty pianą, wierzchowiec zachwiał się.Nigdy już nie będzie dobrze biegał.Widok tak wyczerpanego zwierzęcia sprawiał mi ból.Lecz jego jeździec miał powód, by doprowadzić go do takiego stanu.Dwóch Schwytanych przeleciało jak strzały tuż ponad gra­nicą wzniesienia.Ten na fioletowym dywanie zginął na długo, zanim do nas dotarł.Jednooki zagdakał i podniósł środkowy palec.— Zawsze chciałem to zrobić.— Och, cud cudów — zapiszczał Goblin, spoglądając w drugą stronę.Z kwitnącego stoku poderwało się do lotu kilka dużych, niebiesko-czarnych mant.Trudno było je poli­czyć, ale musiał ich być z tuzin.Były olbrzymami w swoim gatunku.Ich skrzydła miały prawie sto stóp rozpiętości.Kiedy wzbiły się już wystarczająco wysoko, parami rzuciły się na Schwytanych.Jeździec zatrzymał się i upadł.W jego plecach tkwiła strzała.Zanim stracił przytomność, zdążył wydyszeć:— Pamiątki!Pierwsza para mant, która zdawała się poruszać powoli i z gracją, choć w rzeczywistości pędziła dziesięć razy szybciej, niż człowiek mógł biec, zaatakowała bliższego Schwytanego dokładnie nad kwaterą Pupilki.Każda wyzwoliła oślepiająco lśniący piorun, przed którym żadne czary nie zdążyłyby uchro­nić Schwytanego.Jeden piorun trafił w cel.Dywan zawirował i zaczął spadać, zostawiając za sobą smugę dymu.Wydaliśmy cichy okrzyk zwycięstwa.Schwytany odzyskał kontrolę, wzniósł się niezgrabnie i od­leciał.Przyklęknąłem obok posłańca, który okazał się młodym chłopcem.Żył jeszcze i gdybym zaraz zabrał się do pracy, miałem szansę uratować go.— Musisz mi trochę pomóc, Jednooki.Pary mant przemknęły nad nami i zawróciły w stronę drugiego Schwytanego, który nie próbował walczyć, nawet nie silił się na uniki.— To Szept — stwierdził Elmo.— Tak — przytaknąłem.— Zna ich zwyczaje.— Konowale, zamierzasz pomóc temu dzieciakowi czy nie? — zniecierpliwił się Jednooki.— Dobrze, już dobrze.— Nie chciałem tracić widowiska.Po raz pierwszy widziałem tyle mant i po raz pierwszy wi­działem, jak nas bronią, a chciałem zobaczyć więcej.Elmo uspokoił wierzchowca i przeszukał torby przytwier­dzone do siodła.— No — powiedział — jeszcze jeden list dla naszego szanownego kronikarza.Wydobył owiniętą w nieprzemakalny materiał paczkę, chwilę droczył się ze mną, a potem wepchnął mi ją pod pachę i pomógł Jednookiemu przenieść posłańca do naszej Dziury.10.HISTORIA BOMANZAKonowale:Okna i drzwi drżały od krzyków Jasmine.— Bomanz! Chodź na dół! Chodź tu zaraz, słyszysz mnie?— Nawet pięciu minut nie może człowiek być sam — westchnął.Po jakiego diabła się żenił? Dlaczego robią to inni ludzie? Żeby utrudnić sobie resztę życia robią to, czego chcą inni, a nie oni sami.— Bomanz!— Idę, do diabła! Przeklęta kobieta nie umie nawet wy­dmuchać nosa, jeśli nie trzymam jej za rękę — dodał ciszej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl