, Chmielewska Joanna Zlota mucha.BLACK 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chyba że żołnierz z lornetką akurat patrzył w kierunku Krynicyalbo długo i wnikliwie badał horyzont, albo może zmieniali się i przez kilka minut niepatrzyli wcale, albo ten nowy, obejmujący wartę, miał kłopot z wyregulowaniem ostro-ści.Potem sam nie był pewien, co zobaczył.A wybiec z wydm, przelecieć przez plażęi od razu wrócić to jest kwestia sekund.No, może całej jednej minuty, jeśli stracił chwilęna przewracanie tamtego w wodzie.%7łołnierzowi mogło ledwo mignąć w oczach.111 Korciło mnie to wydarzenie średnio, bardziej interesowałam się bursztynem, bopierwszy raz w życiu oddawałam się tej rozrywce poważnie i skutecznie, szczęśliwienatknąwszy się na zupełnie przyzwoity wysyp.W innych okolicznościach zapewneuczepiłabym się trupa, niczym pijawka.Jednakże powiedziałam, co myślę. Panie Waldku, gdyby w ogóle istniały jakieś podejrzenia, prowadziliby śledztwo.Chociażby pytali, kto był wtedy na plaży i od kiedy.WOP patrzy.Waldemar już zaczął jeść gorącą zupę, a Jadwiga postawiła na stole herbatę dla mniei dla siebie. Oni to głównie patrzą, czy kto do łodzi nie wsiada  mruknął niewyraznie.Osobom obcym nie wolno wypływać na morze. I czy jaki wróg od Szwecji nie płynie  wtrąciła drwiąco Jadwiga. Prędzej od ruskich.Ale kto pani powiedział, że nie pytają? Pytają, jeszcze jak,tylko tak po cichu, bez krzyku.Mnie też pytali.Poczułam się wręcz urażona. A mnie nie.Dlaczego? Ja też tam wtedy byłam.112  Pani była pózniej i ja to sam zaświadczyłem.Przecież ja wiem, kiedy państwowyszli.Tam nadlecieli ci z Leśniczówki, dwóch z Krynicy.Od nas też, na motorachzdążyli. Ten z ręką w gipsie na motorze nie jechał! Ten Lulek? Nie, on pierwszym autobusem do Leśniczówki podjechał i stamtądprzyszedł.Ale tego topielca już wcześniej znalezli.Gdyby to kto inny tam leżał w wo-dzie, sam bym myślał, że to właśnie Florian go utopił, bo gorszego chciwca tu nie byłoi nie ma.On jeden do takiej rzeczy był zdolny.Więcej się wtedy nie dowiedziałam.Z plaży wrócił ten mój, przyniósł trochę bursz-tynu, skarcił mnie, że jeszcze nie wypłukałam termosu, i zapowiedział, że jutro chceskoczyć do Krynicy, do sklepu i apteki.Proszę bardzo, mogliśmy skoczyć, jedenaściekilometrów dla samochodu nie majątek, a morze gładkie już, bez fali, powiewek zewschodu ustabilizowany i nic nowego nie podejdzie.Tak zawyrokował, a ja mu uwierzyłam, najgłupiej w świecie.113 * * *Przez ten skok do Krynicy omal mnie nie trafiła apopleksja.Zostawiłam go między apteką a sklepem i podjechałam do stacji benzynowej, żebyprzy okazji zatankować.Kiedy wróciłam, nie było go nigdzie.Rozglądałam się przezchwilę, objechałam dworzec autobusowy i przyległe ulice, zajrzałam do apteki i dosklepu, bez rezultatu.Gdzie, do diabła, mógł się podziać.?Zrezygnowałam z działań aktywnych i zastosowałam się do zasady generalnej: tamczekać, gdzie się rozstaliśmy.Czekałam tak równo czterdzieści pięć minut.Przestałamsię nawet rozglądać, coraz bardziej rozdrażniona, bo korciło mnie morze.Chciałamwyjrzeć na brzeg, popatrzeć, jak tam wygląda, przekonać się, co też może sprawić tenmaleńki powiewek z południowego wschodu, taki łagodny, letni zefirek.Ssało mnie kuplaży coraz bardziej.Zamyśliłam się w końcu tak, że aż podskoczyłam, kiedy znienackapojawił się przy mnie mój wymarzeniec.Bardzo zadowolony, wsiadł do samochodu,niczego nie wyjaśniając.114  Gdzieś ty się podział?!  jęknęłam, usiłując ukryć wściekłość. Objechałamcałą okolicę, w aptece cię nie było! Może wstąpiłem na pocztę. Było powiedzieć, że chcesz, samochodem szybciej! Może wcześniej nie miałem zamiaru.Rozzłościłam się, uparłam i oznajmiłam, że zjeżdżamy do plaży.Dałam mu tylkowybór, Leśniczówka czy tam dalej, koło zatopionej barki? Nie mamy siatek  zauważył na to. A mówiłam, żeby zawsze wozić ze sobą! Były brudne i zasmołowane. No to co? Ja też jestem zasmołowana.A samochód i tak wygląda jak świńskiekoryto, trochę smoły i piasku więcej już mu nie zaszkodzi!Milczał tak potępiająco, że się nieco opamiętałam.Jego siatkę trzeba było wozićna zewnątrz, bo się nie mieściła w samochodzie, miała za długi drąg, musiał ją trzy-mać w ręku za otwartym oknem i pilnować zespolenia z bokiem samochodu, żebymnie zaczepiała wszystkiego po drodze.Nie było to zbyt wygodne i zdaje się, że wyma-115 gało dużej siły, a już z pewnością musiała od tego ręka drętwieć, poza tym wymagałowolniejszej jazdy.Z tym balastem do Krynicy i z powrotem. No dobrze, można wozić przynajmniej moją, ona jest krótsza! Kombinezonu też nie mam. Można wozić i kombinezon! Samochód nie protestuje! Był mokry.Racjonalne argumenty rozzłościły mnie jeszcze bardziej.Nie pokłóciłam się z nimostatecznie tylko dzięki temu, że już skręciłam na zjazd ku wydmom.Musiałam po-świecić trochę uwagi jezdzie terenowej.Pokonując Mierzeję w poprzek, za każdym razem marzyłam o samochodzie pustyn-nym, z napędem na cztery koła, z podwoziem na wysokości metra, z biegiem tereno-wym, który żre trzydzieści litrów benzyny na sto kilometrów.Niechby żarł i sześćdzie-siąt.! Cóż by to był za cudowny pojazd na te tereny.Niestety, spotykałam takietylko na filmach.Na widok plaży trafił mnie przerazliwy szlag i pociemniało mi w oczach.Słuszniemiałam jakieś przeczucia, morze odwaliło wielką robotę, linii brzegu nie zmieniło wca-116 le, ale podsunęło całe kupy śmieci.Na piasek nie wyrzuciło nic, zbieranie można byłosobie całkowicie darować, za to w wodzie, i to blisko, telepały się czarne placki, zwa-ły i smugi.Na prawo i na lewo roiło się ludzmi, siatkarze wylegli z rodzinami, tłumyprzegrzebywały wydobyte z morza góry.Należało tu przyjść od rana, teraz mogliśmysię wypchać morską trawą! Można wiedzieć, po jaką cholerę marnowaliśmy czas w Krynicy?  spytałamgłosem jadowitej żmii, dławiącej się świeżo połkniętym jeżem.Przypomniał mi na to uprzejmie, że musiał kupić lekarstwo w aptece.Lekarstwo,cholera.Twierdził, że cierpi na wątrobę, nie chciał jadać kotletów schabowych, sma-żonych na przypalonym tłuszczu, które mnie w najmniejszym stopniu nie szkodziły, jakja mogę wzbraniać człowiekowi lekarstwa na wątrobę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl