, Chmielewska Joanna Skradziona kolekcja (4) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecież to są jego pracownicy.Tacy sami jak sekretarz milionera albogłówny księgowy instytucji.Już on się dobrze zabezpieczył, nie ma obawy.Baśkaprzez chwilę milczała.Sięgnęła do torebki i zapaliła papierosa.- Na litośćboską, jedz prędzej! - jęknęła rozpaczliwie.- To znaczy, chciałam powiedzieć.co on mówił o jakimś interesie excellent? Zdziwiłam się, ale odruchowoprzyśpieszyłam.- Nie mówiłaś, że ci się śpieszy.Nie wiem, coś tam mówił, żeGaweł wykombinował znakomity interes, ale nie sprecyzował jaki.Felusiowi sięjuż znudziło to latanie w te i nazad i moim zdaniem Gaweł wyjedzie na fałszywychdokumentach.I na takich samych fałszywych wróci.Zmyliwszy obstawę.- Boże -powiedziała Baśka jakimś dziwnym głosem.- Jaką obstawę? Własnych domysłów nieuważałam za tajemnicę.- A co, jeszcze nie zauważyłaś, że wszyscy jesteśmyobstawieni? - spytałam zgryzliwie.- Zapomniałaś o nieboszczyku Dutkiewiczu?Obie jesteśmy podejrzane, robimy dużą uprzejmość milicji, jadąc razem.- Gawełteż? - A jak? Miał Dutkiewicz jego numer telefonu czy nie miał? -Nie wiem.Nicmnie nie obchodzi w tej chwili jego numer telefonu.Muszę być w domu zaraz.Przed godziną.Tydzień temu.- Przed godziną byłaś - zauważyłam.- Zostawiłaśodkręcony kran czy czajnik na gazie? Baśka, słuchaj, ja muszę z tobą poważnieporozmawiać.- Nie teraz - powiedziała Baśka, wysiadając pośpiesznie.- Toznaczy, ja nie jestem nieuprzejma, tylko przypomniałam sobie potworną rzecz.Mamsklerozę.Cholera.Jutro, pojutrze, kiedy chcesz, tylko nie teraz! Popatrzyłamza nią, kiedy kłusem wpadła do bramy, i zawróciłam.Skojarzenia nasuwały mi sięsame.Tego samego dnia wieczorem znienacka przyszedł Marcin.Przyjrzałam musię i postanowiłam zaczekać, aż sam zacznie.Sytuacja, najwyrazniej w świecie,dojrzewała do wyjaśnień.Marcin usiadł, dostał herbaty, zapalił papierosa izamknął się w sobie.Milczał tak długo, aż nie wytrzymałam.- Wyglądasz, jakbyśchciał ode mnie pożyczyć pieniędzy - zauważyłam zachęcająco.- Przeciwnie -odparł natychmiast.- Moim zamiarem jest raczej pożyczenie pieniędzy tobie.Tegosię nie spodziewałam, zaskoczył mnie zupełnie.- Dostałeś pomieszania zmysłów? -zainteresowałam się podejrzliwie.- Nie.Raczej nie.To znaczy, jeszcze chybanie.- To o co ci chodzi? Chcesz sobie zaoszczędzić? - Przeciwnie.Chcę się ich pozbyć.Przyjrzałam mu się dokładniej.- Myśl opozbyciu się pieniędzy drogą wręczenia ich mnie jest niewątpliwienajsłuszniejsza w świecie - rzekłam ostrożnie.- Potrafię upłynnić każdą sumę.Boję się tylko, że ja upłynnię, a ty mi potem każesz zwracać.Może jednakpowiedz to jakoś wyrazniej.Marcin wypuścił kółko dymu i poobserwował jegorozpływanie się w drodze pod sufit.- Masz jeszcze ciągle konto wLandsmandsbanken? - spytał po dłuższej chwili.- Mam.- Masz jakąś możliwośćpodjęcia pieniędzy?- Od tego się zaczyna, że nie mam tam pieniędzy.Ale gdybym miała, to owszem.Alicja posiada moje dwa czeki, podpisane in blanco.Wątpię, czy będzie jej sięchciało chodzić do banku po osiem koron z groszami, bo zdaje się, że tyle mizostało.Marcin znów milczał bardzo długo.Sprawa go wyraznie dławiła.- Podajmi numer tego konta - powiedział wreszcie.- Możliwe, że będę musiał przesłaćparę groszy na konto zaufanej osoby, a potem je odebrać.Na razie to nicpewnego, ale coś takiego może się zdarzyć.We właściwej chwili zawiadomię cię otym.Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? - Nie mam.Rozumiem z tego,że uważasz mnie za osobę godną zaufania? Czy nie uważasz, że właściwa chwila jużnadeszła? - Proszę? - %7łe nadeszła właściwa chwila.- Do czego?- Do tego, żeby sobie wyjaśnić parę rzeczy.Tylko nie rób głupawego wyrazutwarzy i nie pytaj, o co mi chodzi, bo ty nic nie rozumiesz.Dobrze wiesz, o cochodzi.- Za wyraz twarzy nie mogę odpowiadać.A co do paru rzeczy.Przerwał iprzyjrzał mi się jakoś dziwnie.- Twoja miłość do różnych instytucji państwowychtrochę za bardzo tu brudzi - podjął zgryzliwie.- Zapewne te uczucia pchają ciędo zwierzeń.A ja jeszcze ciągle mam wielkie nadzieje i nie będę się nimidzielił z państwowymi instytucjami.Nic nie rozumiem i wcale nie chcę wiedzieć,o co ci chodzi.Zwracam się do ciebie z propozycją ułatwienia mi życia, zgodziszsię, dobrze, a nie to nie.Wygrzebałam stary kalendarzyk i podałam mu numermojego konta w Landsmandsbanken.Wiedziałam, że nic więcej nie powie mi wprost,a okrężną drogą i tak odgadywałam, czego dotyczą jego wielkie nadzieje.Poczułamsię przejęta i takież same wielkie nadzieje zakwitły i we mnie, każąc cierpliwieczekać.Marcin miał rację, nie powinnam być informowana o niczym konkretnym, zwszelkimi konkretami bowiem musiałabym lecieć do majora.Własne dedukcje mogłamzachować dla siebie.- A jak się miewa ten starszy pan, o którym rozmawialiśmydosyć dawno temu? - spytałam możliwie jak najdelikatniej.- Był w szpitalu.-Jeszcze żyje - odparł Marcin zimno.- Bardzo mnie interesuje stan jego zdrowia.Miał jakąś operację albo co? - Miał.Jeszcze żyje.- Byłabym ci wdzięczna,gdybyś mnie zawiadamiał co jakiś czas o jego samopoczuciu.- Jeszcze żyje.Wrazie zmiany, zawiadomię cię.O ile będzie to leżało w moich możliwościach.Wchwili, kiedy wychodził, spłynęło na mnie nagle dodatkowe natchnienie.- Wieszco, pożycz jednak ode mnie jakieś pieniądze - powiedziałam z namysłem.- Chociażz pięćset złotych.Marcin odwrócił się już w drzwiach do przedpokoju.- Po co?- Po cokolwiek.Chcesz postawić triplę na wyścigach.Albo zagrać w toto-lotka.Ewentualnie masz na oku jakiegoś pokerka.Wybierz coś z tego.- A.! Pokerka,mówisz.Nie, wolę triplę.Dobra, daj te pięćset złotych.Nie muszę nadmieniać,mam nadzieję, że przy najbliższej okazji dostaniesz je z powrotem.A co dotypów, to nie zdradzę ci, jakie mam, żeby nie zauroczyć.Jesteś pewna.?Pokiwałam tylko głową z politowaniem i wręczyłam mu 500 złotych.Nie ulegałowątpliwości, że Marcin zrozumiał mnie natychmiast.Pracownicy majora niespuszczali z nas oka, za to mogłam ręczyć, w razie pytań, po co Marcin złożył miwizytę i o czym rozmawialiśmy, coś musieliśmy odpowiedzieć.Najlepiej byłoopowiadać prawdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl