, Chmielewska Joanna Duza polka 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Byłem tu! Każdy-każdy mógł wejść! Masz u siebie moje-moje materiały!- Nikt nie wie, że mam - usprawiedliwiłam się słabo.Dla Zygmusia tym razem byłam mniej interesująca.Uczepił się ogłuszonego Bodzia.- Pan już słyszał o mnie-o mnie, propozycja nie do odrzucenia, cha-cha-cha! Możliwości dużo, chętnie służę, warunki do omówienia.Może na warunki za wcześnie, przemyśleć-przemyśleć, pan chwyta szanse-szanse od razu, nie wątpię.Cóż pan na to, słucham-słucham?Widać było, że Bodzio, po bardzo krótkim wysiłku, uznał sprawę za beznadziejną i przestał myśleć całkowicie.O Zygmusiu nie zdążyłam mu napomknąć ani jednym słowem, a Zygmuś najwyraźniej w świecie brał go za Jacka.Przypomniał sobie nagle, że Jacek pojawił się tu nie dla rozrywki, zreflektował się nieco i zerwał z krzesła.- Wyrazy głębokiego współczucia, głębokiego-głębokiego! Dramat, nieszczęście, boleję-boleję.- Dziękuję bardzo - powiedział Bodzio odruchowo i znów wydarł mu rękę.Zygmuś, odpracowawszy obowiązek, powrócił do interesu.- Tak, zatem słucham-słucham.Pan co.?- Nic - odparł Bodzio chyba znów odruchowo i widząc żachnięcie się rozmówcy, dodał pośpiesznie i jakoś rozpaczliwie: - No, ja dużo.Nie byłam w stanie mu pomóc.Zygmuś ogłuszył i mnie i zbyt późno zorientowałam się w pomyłce.Chciałam sprostować ją od razu, ale gadał dalej, nie pozwalając się wtrącić, i teraz już wyjaśnienie nie wchodziło w rachubę.Pojechał za daleko, do naprawiania własnych błędów nie miał żadnych skłonności, błąd byłby wyłącznie mój.Urażony śmiertelnie, po pierwsze od Bodzia by się nie odczepił, kto to jest, co tu robi i tak dalej, a po drugie nie przebaczyłby mi nigdy, resztę życia trawiąc na wyrzutach i rozgłaszaniu mojej wrednej perfidii.Bodziem, jako takim, grzmiałby po kraju.Gotów był zaraz rozpocząć wysyłanie depesz do kogo popadnie, poczynając od rodziny, a kończąc na najwyższych władzach państwowych.Oczyma duszy ujrzałam sejm, przytłoczony korespondencją od niego, zważywszy rodzaj zainteresowań ciała ustawodawczego, Zygmusiem mogliby się zająć.Zdany na własne walory, Bodzio zmobilizował się desperacko i pogawędka między nimi zaczęła się żywo rozwijać w osobliwym kierunku.- Doprawdy-doprawdy - mówił zemocjonowany Zygmuś.- Elektronicznie w ciągu jednej doby? Otóż-otóż, też byłem tego zdania, posiadam projekt urządzenia, taka myśl, wydruk-wydruk, samo idzie, poligrafia wymaga usprawnienia.Bodzio o poligrafii nie miał zielonego pojęcia, ale przestało mu to przeszkadzać.- Z tym że należy wcześniej zaprogramować komputer.- Duży-duży! - podchwycił rozanielony Zygmuś.- Duży - zgodził się Bodzio, bo co miał sobie żałować.- Finanse-finanse! Pan dysponuje.- O, tak!- Zatem od razu-od razu! Materiał gotowy.Stół jęknął, kiedy rzucił nań swoją walizkę.Tu już musiałam wkroczyć.- Opamiętaj się, to nie jest właściwa chwila - rzekłam półgłosem, wyciskając z siebie tyle zgorszenia i nagany, ile tylko zdołałam na bazie taktu.- Nie chwila i nie warunki.Może najpierw pogrzeb.Zygmuś znów przypomniał sobie sytuację i nieco poczerwieniał, Bodzio natomiast zbaraniał do reszty.Uświadomiłam sobie, że o Gawle i Jacku też nie zdążyłam mu powiedzieć.Duża polka stawała się moim udziałem.- Za kilka dni - dodałam szybko.- Nie teraz.Poza tym, jestem głodna i chciałabym iść na obiad.- Obiad? - oburzył się Zygmuś, może nawet zadowolony, że inny temat przygłuszy jego nietakty.- Jaki obiad? Obiad był już dawno-dawno!- No to na kolację.- Kolacja też była!Rozzłościłam się i straciłam cierpliwość.- No to co, że była? Ale ja nie jadłam! Możesz sobie chodzić spać na głodno, jeśli masz ochotę, a ja nie! Do jedzenia człowiek ma prawo!Prawo Zygmuś mi przyznał, ale ostatnie słowo musiał mieć koniecznie.- A, najmocniej przepraszam, kiedy pogrzeb? - zwrócił się do Bodzia.- W przyszły poniedziałek - odparł Bodzio bez sekundy namysłu.- Za trzy dni.!- Nie.W przyszły.Za dziesięć dni.- W takie upały.?- Zwłoki w lodówce.- A.Rozumiem.Przykre-przykre.Tu?- Co tu?- Pogrzeb.Bodzio zwrócił na mnie spojrzenie, pełne rozpaczliwego pytania.Pokręciłam lekko głową, niezdolna do wydania głosu.Wciąż zdany na siebie, Bodzio poszedł na całość.- Nie.W Mołdziach.Oszołomienie spadło teraz na Zygmusia i na moment odebrało mu wigor.- W Mołdziach.Dlaczego?- Tam jest rodzinny grób.- A.Rozumiem.Tajemnicze Mołdzie z rodzinnym grobem otumaniły go tak, że dał spokój mojej kolacji.Nie było na niego innego sposobu, jak tylko wyjść z domu, zapomniałam o nie dosuszonej głowie i omal nie wyszłam z całym fryzjerskim ustrojstwem, przypadkowe spojrzenie w lustro zwróciło mi na nie uwagę.Za progiem zdążyłam szepnąć Bodziowi parę słów do ucha.Zygmusia pozbyłam się dopiero w wejściu do restauracji, od tych Mołdziów zgłupiał do tego stopnia, że nawet nie spytał mnie o swój tekst, który od wczoraj miałam czytać w skupieniu.* * *Bodzia zastałam w pokoju.Wyszedłszy drzwiami, wrócił oknem.- Co to było? - spytał z lekką zgrozą.- Wzięło mnie z zaskoczenia.Kto to był, ten facet?- Mój kuzyn - odparłam ponuro.- Może mi powiesz wzajemnie, co to są te Mołdzie?- Miejscowość taka.Duża wiocha, niedaleko Ełku, byłem tam kiedyś.Nic innego nie przyszło mi do głowy, a cmentarz mają.Czyj pogrzeb?Streściłam sprawę Gawła i Jacka, dołożyłam informację o Zygmusiu.Bodzio zrozumiał.- Znaczy, ma pani dużą polkę.To przypadek?- A co, wydaje ci się, że specjalnie tak to sobie zorganizowałam?- No nie, ja wiem, że pani miewa ślepy fart.Nie zdążyłem zapytać, czy obejrzała pani tych dwóch?- Jakich dwóch?- No, tych moich stróżów.Byli tam.Przez całe dwie sekundy zastanawiałam się, o co mu chodzi.- A.! Nic nie wiem o żadnym oglądaniu.Od razu ci powiem, że wiatr wyrwał mi z ręki twój komunikat na początku czytania.Było tam o nich?- A jak? Okazja! Mogłem ich pani pokazać.Później pani ich też nie widziała? Wisieli nade mną, jak sprawdzałem łódeczkę, i razem wyszli.Jechała pani przecież za mną do portu!Pokręciłam głową, na nowo zła jak piorun.Cały dzień dzisiaj popełniałam błędy, odjechałam z portu za wcześnie.Opiekunów Bodzia może i widziałam, ale nie miałam pojęcia, że to oni.Okazja została zmarnowana.- Żółta febra i malaria - powiedział Bodzio smutnie i elegancko.- Mętne to wszystko i chciałem, żeby się pani im przyjrzała.Zaraz, czy już pani powiedziałem, że to ja mam płynąć i odpracować to zdalne sterowanie ku Szwecji? Mówiłem?- Nie, ale to łatwo było zgadnąć.Kiedy?- Nie wiem.Jutro, pojutrze, za trzy dni.Dowiem się w ostatniej chwili.Po cholerę ja się uczyłem żeglarstwa?Pierwszy raz w życiu chyba Bodzio zgłosił niechęć do wody.Pływał lepiej niż wszystkie ryby świata razem wzięte, żeglował tak, jakby się specjalnie do tego urodził, wcale nie musiał się uczyć, miał w sobie jakiś zakodowany talent.Mówiło się, że po ojcu, nic podobnego, jego ojciec, też niezły, do pięt synowi nie sięgał.Wiedzieli o tym wszyscy i tajemnicza szajka, być może, z tej przyczyny go wybrała.- I sam płyniesz?- Sam.- Głupie to.Człowiek na ogół bawi się takimi rzeczami w towarzystwie.Wypada bardziej naturalnie.- Może nie jest przewidziane, że ktoś będzie podglądał.Milczałam przez długą chwilę, wyciągnąwszy zimne piwo z torby-lodówki, z czego skorzystał Bodzio.Usiłowałam myśleć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl