, Carroll Lewis Po drugiej stronie 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Naprawdę to jest “Na bramce usiadłszy”: a jej melodia to mój własny wynalazek.”Przy tych słowach zatrzymał konia i opuścił mu na kark cugle: po czym, z wolna wybijając takt jedną dłonią, z nikłym uśmiechem, który opromieniał jego łagodną i głupkowatą twarz, jak gdyby się cieszył z melodii, zaczął śpiewać.Z mnóstwa dziwnych rzeczy, jakie Alicja ujrzała w czasie swej wędrówki “Po drugiej stronie Lustra”, tę na zawsze zapamiętała najwyraźniej.Jeszcze po latach mogła sobie odtworzyć całą scenę w pamięci, jakby to było wczoraj: łagodne błękitne oczy i dobrotliwy uśmiech Rycerza - połysk zachodzącego słońca w jego włosach i jego blask jarzący się na zbroi tak świetliście, aż ją oślepiał - koń poruszający się z wolna tu i tam, z cuglami luźno puszczonymi u szyi, skubiący trawę u jej stóp - i za nimi czarny cień lasu - wszystko to widziała jak obraz, gdy przysłoniwszy oczy jedną dłonią stała oparta o drzewo, przyglądając się tej dziwnej parze i zasłuchana, jak w półśnie, w melancholijną nutę jego pieśni.“Ale melodia nie jest jego wynalazkiem - pomyślała - wziął ją ze Wszystko ci dam, nie mogę więcej.” Stała tak i słuchała bardzo uważnie, ale łzy nie napłynęły jej do oczu.Powiem ci wszystko, jak się patrzy,Choć mało w dalszym ciągu.Starutki starzyk tkwił usiadłszyNa bramki górnym drągu.“Kim jesteś - pytam - wiekowy człeczeI czym zarabiasz na życie?”Odpowiedź jego na to mi cieczePrzez łeb jak woda w sicie.Odrzekł: “Motyle zbieram, panie,Gdy zdrzemną się w pszenicyI paszteciki z nich baranieSprzedaję na ulicyŻeglarzom, co żeglują w burzyPo wściekłym oceanie:I stąd zarobek mam niedużyNa chleb, i co łaska, mój panie.”Lecz ja powziąłem plan, że baczkiPrzebarwię na zielonoI kupię wachlarz rozmiaru trzepaczki,By na nie się nie gapiono.Więc nie znajdując odpowiedziKrzyknąłem: “Mów, pleciugo,Niech tylko starzyk mi nie bredzi!”I buch go w łeb maczugą.W łagodnych słowach podjął bajdęI rzekł: “Wyruszam w drogę,A kiedy górski potok znajdę,Zażegam w nim pożogęI z tego robi się do fryzurMiksturę oleistą,A ja za cały mój trud niemałyMam dwa i pół pensa na czysto.”Lecz ja myślałem o sposobie,Jak by tu żyć z łomotów,I co dzień tłuszcz na swej osobieOdkładać byłem gotów.Wytrząsłem go więc, aż posiniał,I znowu pytam: “Za czyjeżPieniądze pijesz, czym się paraszI z czego w ogóle żyjesz?”On na to: “Łowię oczy wątłusza,Gdzie wrzos rozkwita dziki,I w ciemną noc, gdy mrok i głusza,Przerabiam je na guziki.A te sprzedaję nie za złotyI nie za srebrny pieniądz,Lecz za miedziany, na pół pensaDziewięć guzików tych ceniąc.Czasem ukopię trochę bułek,Wyłożę lep na krabyLub zbieram koła od dwukółekZe wzgórz, gdzie więzy i graby.W ten oto sposób (tutaj mrugnął)Gromadzę swe majętności:I bardzo rad - zakończył dziad -Wypiję zdrowie waszmości.”Tu poduch dałem starowinie,Bom wpadł na pomysł prosty,Jak przez wygotowanie w winiePrzed rdzą ochraniać mosty.Podziękowałem mu serdecznieZa żywy udział w rozmowie,A zwłaszcza za to, że tak grzecznieChciał wypić moje zdrowie.I teraz, gdy przez roztargnienieWpakuję palce w klej,Lub prawą nogę pcham niestrudzenieW but z lewej nogi mej,Albo na stopę mi spadnie szynaI rąbnie, jak się patrzy,Płaczę, bo mi to przypomina,Jak ów znajomy starowinaZ łagodną tworzę cherubina,Z mową, co z wolna się zacina,O włosach bardziej siwych niż cyna,O twarzy wrony czy pingwina,Z okiem, co węglik przypomina,Którego rozpacz, zda się, przygina,Który kołysał się jak trzcinaWydając cichy bełkot kretyna,Jakby miał w gębie kawał blina,Chrypiał jak żubr lub inna zwierzynaW ten wieczór letni, biedaczyna,Na bramce sobie usiadłszy.Kiedy Rycerz dośpiewał ostatnich słów tej ballady, zebrał cugle i skierował konia łbem na powrót ku drodze, którą przybyli.“Zostało ci tylko parę kroków - rzekł - z pagórka i przez tamten strumyczek, i już będziesz Królową.Ale jeszcze zostaniesz i pożegnasz mnie, dobrze? - dodał, kiedy Alicja skwapliwie obejrzała się we wskazanym kierunku.- To długo nie potrwa.Zaczekasz i pomachasz mi chusteczką, kiedy znajdę się na zakręcie! Bo wiesz.może to mi doda otuchy.”“Pewnie, że zaczekam - powiedziała Alicja - i bardzo dziękuję, że odprowadziłeś mnie tak daleko; i za pieśń; ogromnie mi się podobała.”“Mam nadzieję - rzekł Rycerz z powątpiewaniem - chociaż nie płakałaś tak bardzo, jak się spodziewałem.”Więc uścisnęli sobie dłonie i Rycerz z wolna odjechał w las.“Obawiam się - rzekła do siebie Alicja, patrząc za nim, jak się kołysze w siodle - że istotnie to długo nie potrwa.już leci! Na głowę, jak zwykle! Ale włazi znów na konia dość łatwo - to dlatego, że taki poobwieszany -” i tak sobie gadała, przyglądając się, jak koń człapie wolniutko drogą, a Rycerz zwala się to na jedną stronę, to na drugą.Po czwartym czy piątym upadku dojechał do zakrętu, a ona mu pomachała chusteczką i stała czekając, aż znikł jej z oczu.“Mam nadzieję, że mu to dodało otuchy - rzekła odwracając się, aby zbiec z pagórka - a teraz do ostatniego strumyczka i już będę Królową! Jak to wspaniale brzmi!” Uczyniła tylko parę kroków i znalazła się na brzegu strumyczka.Już go miała przeskoczyć, gdy usłyszała głębokie westchnienie, dolatujące jakby z drzewa tuż za nią.“Ktoś tu jest bardzo nieszczęśliwy!” pomyślała, oglądając się z niepokojem, o co chodzi.Coś w rodzaju zgrzybiałego staruszka (tylko z twarzą raczej jak osa) siedziało na ziemi, wsparte o drzewo i całkiem skulone, drżące jak gdyby z zimna.“Chyba nie potrafię mu pomóc - taka była pierwsza myśl Alicji, kiedy odwróciła się znów, aby przeskoczyć potok [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl