, Boyd William Jak lody w słońcu 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znalazł go na poczcie, która służyła czasowo za siedzibę sztabu. Człowieku  powiedział oficer. Nie da rady. Nie zadał sobie trudu,żeby wyjąć fajkę z ust, w rezultacie słowa wypowiadane przez zaciśnięte zębybrzmiały w uszach Temple'a bardziej bezwzględnie.104  Ale ja jestem uchodzcą  zaprotestował Temple. Jestem ofiarą.nie-mieckich zbrodni wojennych.W pańskich przepisach niewątpliwie musi być cośo opiece nad uchodzcami?Mężczyzna wyjął fajkę z ust, wymierzył oślinionym ustnikiem w Temple'a izamknął jedno oko, jakby celował. Ale, ale.Widzi pan, nie jestem taki pewien, czy pan jest uchodzcą.We-dług tego, co powiedział Reggie Wheech-Browning, ponad tydzień temu dostałpan polecenie opuszczenia farmy.Niestety, nie może pan oczekiwać, żebyśmyponosili konsekwencje pańskiej  znów wsunął fajkę do ust  jak to określić?Pańskiej niesubordynacji.Temple pomaszerował na stację pocztową i wściekły przeklinał całą armiębrytyjską, a szczególnie  Reggiego Wheech-Browninga.Wzrosło jego zde-nerwowanie i miał teraz większe poczucie krzywdy, niż kiedy von Bishop nisz-czył na farmie w jego obecności dorobek całego życia.Na stacji dowiedział się,że pociąg z Mombasy do Nairobi, który stał przez całą noc w Voi, odjechał jużprzed pół godziną.Rodzina Smithów musiała zatem czekać do następnego rankaprzed podjęciem dalszej podróży.Gniew szybko osłabł, Temple upierał się jednak, żeby jego rodzinie wysta-wiono pokwitowania za wszystko, co musiała wydać na jedzenie i inne spra-wunki.Był zdecydowany przedstawić największy z możliwych rachunek ztytułu odszkodowań wojennych.Sprzedał wóz i dwa muły nieuczciwemu grec-kiemu kupcowi, który zapłacił haniebnie niską cenę.Temple wliczył tę deficy-tową transakcję do raptownie wzrastającej kolumny cyfr.Chłopcy i Matylda wydawali się znacznie mniej wytrąceni z równowagi niżon.Stacja pocztowa była prowadzona sprawnie i  zgodnie z zapewnieniamiWheech-Browninga  korzystali ze zdrowych posiłków.Po południu Templeprzestudiował plik niedawno otrzymanych z Anglii ilustrowanych czasopism igazet.Wiadomości z Europy docierały z dwutygodniowym opóznieniem, mó-wiono tylko o wypowiedzeniu wojny i o niemieckiej inwazji na Belgię.Roz-mowy z innymi podróżnymi uzmysłowiły Temple'owi, co działo się w AfryceWschodniej, podczas gdy on naiwnie zbierał i dekortykował sizal.Dar es-Salamzostało zbombardowane przez  Astraeę , okręt należący do floty Jej Królew-skiej Mości; Taveta została zajęta  z czego już dobrze zdawał sobie sprawę wysłano rozkaz sprowadzenia do Afryki oddziałów wojskowych z Indii.Przy-puszczano, że Indyjski Korpus Ekspedycyjny  C jest już w drodze i oczekiwa-no go w początku września. Wkrótce będzie po wszystkim  powiedział mu w zaufaniu jego roz-mówca. Uderzą świetnie wyćwiczone oddziały indyjskie.Po usłyszeniu tej wiadomości nastrój Temple'a znacznie się poprawił.Wrze-sień, pomyślał.Ale nie śpieszmy się.powiedzmy, za dwa miesiące będzie po105 wszystkim.Da mu to kilka tygodni przed porą deszczową na ułożenie nowychtorów, a być może nawet na posadzenie drzew na pierwszym polu plantacjiwanilii.Niewykluczone, że ten przymusowy pobyt w Nairobi przyniesie wię-cej korzyści niż przykrości.W wolnym czasie obejrzy różnorakie odmiany wa-nilii i może nawet spotka kogoś  ta myśl wydawała się pociągająca  ktomógłby powiedzieć mu coś więcej o dekortykatorach Kruppa. ROZDZIAA DRUGI20 SIERPNIA 1914 ROKUNAIROBI, BRYTYJSKA AFRYKA WSCHODNIATemple wyjrzał przez okno pociągu zbliżającego się do Nairobi.W porów-naniu z duchotą i upałem Voi chłodniejsze, suchsze powietrze równinne dawałomimo wczesnego popołudnia uczucie zimna.Nairobi w 1914 roku przedstawiało dziwaczny widok.Położone na równi-nie, z łagodnie wznoszącymi się wzgórzami na północy i południu, przed dzie-sięciu laty stanowiło zaledwie skupisko namiotów i blaszanych baraków wokółprowizorycznego składu kolejowego.Teraz wśród sklepów skleconych z ocyn-kowanej blachy i drewna, stało tu wiele imponujących kamiennych domów;samochody podskakiwały na nie brukowanych ulicach, z których dwie Government Road i Szósta Aleja  oświetlone były nocą elektrycznymi lampa-mi.Przy wielu okazjach Nairobi do złudzenia przypominało Temple'owi małeamerykańskie miasteczka.Takie same parterowe, drewniane fasady sklepów zręcznie malowanymi szyldami, takie same drewniane daszki nad chodnikami, ztym że zamiast słupów do przywiązywania koni ustawiono rzędy stojaków narowery.Od stacji do centrum miasta prowadziła droga długości jednego kilome-tra o nawierzchni tłuczniowej, poza tym były już tylko polne drogi, w najlep-szym razie utwardzone żwirem.Kiedy pociąg wtoczył się na stację, Temple zdumiał się widząc niedawnowzniesiony z kamienia imponujący budynek.Wkrótce ujrzał charakterystycznąpostać teścia, jego spadziste ramiona i łysą głowę; wielebnego Normana Espie zEwangelickiej Misji Przyjaciół Afryki.Temple zatelegrafował poprzedniegodnia z Nairobi do oddalonej o szesnaście kilometrów misji i umówił się na spo-tkanie.Zamierzał odesłać Matyldę i dzieci do teściów, a sam pozostać w Nairo-bi i zobaczyć, co władze zamierzają zrobić w sprawie utraty jego mienia.Tak więc z mniejszą niechęcią niż zwykle pozwolił teściowi zamknąć w107 uścisku swą rękę i przez pełną minutę potrząsać nią energicznie.WielebnyNorman Espie był żylastym, średniego wzrostu mężczyzną, który świetnie wy-glądał mimo przekroczonej już dawno pięćdziesiątki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl