, 1187 Perez Reverte Arturo Fechmistrz 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odłożył go w końcu na stół, wziął do ręki ołówek i zaczął liczyć.Po chwili wyjął papier listowy i umoczył pióro w kałamarzu.Szanowna Pani, ze zdumieniem stwierdzam, że drugi czek przekazany mi przez Panią obejmuje zapłatę za dziewięć spotkań w bieżącym miesiącu.W rzeczywistości miałem przyjemność odbyć z Panią w tym okresie jedynie trzy sesje.Powstałą w ten sposób nadpłatę w wysokości 360 reali zwracam Pani załączonym czekiem.Łączę serdeczne pozdrowieniaJaime AstarloaFechtmistrzPodpisał, po czym zirytowany cisnął pióro na stół.Na liścik od Adeli de Otero padło kilka kropelek atramentu.Pomachał bilecikiem w powietrzu, żeby plamki zaschły, obserwując jednocześnie nerwowe, ostre pismo dziewczyny.Stawiała długie, szpiczaste jak sztylet kreski.Zawahał się, czy ma liścik podrzeć, czy zachować, w końcu zdecydował się na drugi wariant.Kiedy ból przeminie, karteczka pozostanie jeszcze jednym wspomnieniem.W myśli don Jaime złożył ją już w przepełnionym kufrze własnych melancholii.Tego popołudnia spotkanie w Progreso skończyło się wcześniej niż zwykle.Agapita Cárcelesa czekało jeszcze sporo roboty nad artykułem, który miał dostarczyć w nocy do pisma „Gil Blas”, Carreńo zaś zaklinał się, jakoby miał nadzwyczajne posiedzenie loży Świętego Michała.Don Lucas też szybko zniknął, skarżąc się na lekki katar sienny, zatem Jaime Astarloa został sam na sam z nauczycielem muzyki Marcelinem Romero.Postanowili wybrać się na spacer, korzystając z tego, że upał zaczął ustępować lekkiemu wieczornemu zefirowi.Poszli Traktem San Jerónimo.Don Jaime uchylił cylindra, mijając znajomego koło restauracji Lhardy’ego, podobnie później przed wejściem do Ateneo.Romero, jak zwykle cichy i smętny, szedł zatopiony w myślach, wpatrując się w czubki własnych butów.Na szyi miał wymiętą muszkę, kapelusz odsunął niedbale do tyłu, na kark.Mankiety jego koszuli były wyraźnie nie pierwszej czystości.Pod drzewami na Promenadzie Prado roiło się od przechodniów.Na ławkach z kutego żelaza żołnierze i służące wymieniali czułostki, korzystając z ostatnich promieni słonecznych.Między fontannami Kybele i Neptuna przechadzali się eleganccy panowie, w towarzystwie dam lub w grupkach przyjaciół, wymachiwali pretensjonalnie laskami i sięgali dłońmi ku cylindrom, gdy tylko uszu ich dobiegał szelest szanowanych bądź z innego powodu interesujących sukien.W rdzawym świetle zachodu skrzyły się kolorami kapelusze i parasolki, przemykające w odkrytych powozach środkiem wysypanej piaskiem alei.Rumiany pułkownik wojsk inżynieryjnych, przepasany szarfą i z szablą u boku, dumnie eksponując na piersi cały sklep żelazny, ze spokojem palił hawanę i klarował coś po cichu swojemu adiutantowi, kapitanowi o króliczym wejrzeniu, który potakiwał, rozglądając się posępnie.Najwyraźniej rozmawiali o polityce.Kilka kroków z tyłu podążała pani pułkownikowa, opięta jak baleron w suknię przeładowaną koronkami i kokardkami, obok zaś służąca w fartuchu i czepku doglądała stadka dzieci płci obojga, w liczbie z pół tuzina, w jednakowych, czarnych pończoszkach i również w koroneczkach.Na rondzie Cuatro Fuentes paru młodzianków z ulizanymi brylantyną przedziałkami na środku głowy podkręcało zadbane wąsy i strzelało oczami ku pewnej młodej damie.Ta jednak pod czujnym okiem guwernantki czytała tomik epigramatów elegijnych Campoamora, nieświadoma zupełnie poruszenia, jakie u fircyków wywołała jej drobna, zgrabna stopka i skrawek kuszącej smukłej kostki w białej pończosze.Przyjaciele spacerowali niespiesznie, rozkoszując się miłą temperaturą.Wyjątkowo nie pasowali do siebie – fechtmistrz ze swoją archaiczną elegancją i niechlujny pianista.Romero dłuższą chwilę przyglądał się sprzedawcy andrutów, krążącemu ze swoim wehikułem pośród grupki dzieci, po czym z chmurnym obliczem zwrócił się do swojego towarzysza.– Jak u pana z finansami, don Jaime?Fechtmistrz wyglądał na lekko ubawionego.– Chyba nie ma pan ochoty na andruta.Nauczyciel muzyki oblał się pąsem.Większość jego uczennic wyjechała na wakacje i widział już dno portfela.Całe lato zawsze naciągał swoich przyjaciół na drobne sumy.Don Jaime sięgnął do kieszonki w kamizelce.– Ile panu potrzeba?– Dwadzieścia reali powinno wystarczyć.Fechtmistrz wyjął srebrnego piątaka i dyskretnie wsunął w nieśmiało wyciągniętą dłoń Marcelina Romero.Ten jął się usprawiedliwiać półgębkiem.– Moja gospodyni.Jaime Astarloa machnął ręką, chcąc przerwać te tłumaczenia.Wszystko w porządku.Jego towarzysz westchnął z wdzięcznością.– Żyjemy w ciężkich czasach, don Jaime.– Nie inaczej.– Czasach niosących niepokój, utrapienia.– pianista położył dłoń na sercu, klepiąc się po nieistniejącym portfelu.– I samotność.Jaime Astarloa mruknął coś nieokreślonego.Romero poczytał to za znak zgody, co go trochę ukoiło.– Miłość, don Jaime.Miłość – podjął po chwili swoje smętne rozważania.– Tylko ona może dać nam szczęście, a paradoksalnie skazuje nas na najgorsze tortury.Kochać znaczy popaść w niewolę.– Niewolnikiem jest ten, co oczekuje czegokolwiek od innych – fechtmistrz spojrzał na swojego rozmówcę takim wzrokiem, że tamten zamrugał zmieszany oczami.– Być może tu tkwi błąd.Ten, kto od nikogo niczego nie potrzebuje, pozostaje wolny.Jak Diogenes w beczce.Pianista pokręcił głową.Nie mógł się z tym zgodzić.– Świat, w którym nie oczekiwalibyśmy niczego od innych, to piekło, don Jaime.Wie pan, co jest najgorsze?– Każdy ma własne poglądy na temat najgorszego.Co jest najgorsze dla pana?– Dla mnie brak nadziei, świadomość, że oto wpadło się w pułapkę i.To znaczy, uważam, że są chwile koszmarne, z których nie sposób znaleźć wyjście.– Z niektórych pułapek rzeczywiście go nie ma.– Proszę tak nie mówić.– Przypominam panu jednak, że żadna pułapka nie może się udać bez nieświadomego współudziału ofiary.Nikt nie każe myszy dobierać się do sera w łapce.– Ale przecież szukanie miłości, szczęścia.Biorąc pierwszy z brzegu przykład, ja sam.Tu Jaime Astarloa przerwał dość szorstko swemu rozmówcy.Nie wiedzieć czemu denerwowało go to melancholijne spojrzenie jak u zaszczutego zwierzątka.Doznał pokusy, żeby być okrutnym.– To niech ją pan porwie, don Marcelino.Grdyka pianisty podskoczyła i opadła od gwałtownie przełkniętej śliny.– Kogo?W pytaniu zabrzmiał niepokój i zakłopotanie.A także błaganie, którego Jaime Astarloa nie zamierzał usłuchać.– Doskonale pan wie, o kogo mi chodzi.Jeżeli tak bardzo kocha pan swoją szlachetną matronę, niech pan nie usycha do końca życia pod jej balkonem.Lepiej niech pan wprosi się znowu do jej domu, rzuci się jej do stóp, uwiedzie ją, zdepcze jej cnotę, wyrwie ją stamtąd choćby siłą.Niech pan strzeli w łeb mężowi! Albo sobie! Niech pan dokona czynu bohaterskiego, śmiesznego, byle jakiego, ale niech pan w ogóle czegoś dokona! Na Boga, ma pan dopiero czterdzieści lat!Nieoczekiwany wybuch brutalnej elokwencji ze strony fechtmistrza zmiótł z twarzy Romera resztki życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl