, Silverberg Robert Valentine Po 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy dom twój przypomina ten, który spalili ludzie uzurpatora? - spytał Valentine, gdy wkrótce po wejściu do środka znalazł się z Nascimonte'em sam na sam.- Pod względem konstrukcji jest identyczny, panie.Orygi­nalny dom zaprojektowany został sześćset lat temu przez pierw­szego, najwybitniejszego Nascimonte'a.Odbudowaliśmy go we­dług dawnych planów, nie zmieniając niczego.Odkupiłem część mebli od wierzycieli, inne skopiowałem.Plantacja także wy­gląda tak jak przedtem, nim tamci przybyli, upili się i zaczęli ją niszczyć.Odbudowałem tamę, osuszyłem pola, zasadziłem nowe sady: pięć lat bezustannej pracy i nareszcie opłakane skutki jednego strasznego tygodnia mogą pójść w niepamięć.Za to wszystko jestem ci winien wdzięczność, mój panie.Uczyniłeś mnie całością, a także świat uczyniłeś całością.- I modlę się, by taki pozostał.- Pozostanie, panie.- Ach, czyżbyś był tego pewien, Nascimonte? Jesteś pe­wien, że nasze problemy już się skończyły?- O jakie problemy ci chodzi, panie? - Nascimonte lekko dotknął ramienia Koronala i poprowadził go na szeroki ganek, z którego rozciągał się wspaniały widok na jego ziemie.W pro­mieniach zachodzącego słońca i ciepłym żółtym blasku poroz­wieszanych wśród drzew lamp Valentine dostrzegł długi traw­nik, zbiegający do wspaniale utrzymanych ogrodów i pól, za którymi znajdowało się Jezioro Kości Słoniowej; w jego jasnej powierzchni odbijały się zamazane, liczne szczyty oraz strome zbocza dominującej nad tym pejzażem góry Ebersinul.Z dale­ka dochodziły niewyraźne dźwięki muzyki, być może brzęk gardolanów i głosy śpiewające spokojną piosenkę, kończącą dłu­gie, spędzone na zabawie popołudnie.Wszystko, na co patrzył Valentine, było kwitnące i spokojne.- Gdy widzisz to, panie, czy możesz uwierzyć, że gdzieś na świecie istnieją jakieś problemy?- Doskonale cię rozumiem, stary przyjacielu.Ale nasz świat jest większy niż ziemia, którą ogarniasz wzrokiem, siedząc na ganku.- To najspokojniejszy ze światów, panie.- Taki był przez tysiące lat.Lecz jak długo jeszcze potrwa ten spokój?Nascimonte obrzucił Valentine'a zdziwionym spojrzeniem, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.- Panie?- Czyżby moje słowa zabrzmiały tak strasznie ponuro, Na­scimonte?- Nigdy nie widziałem cię tak zasępionego, panie.Niemal mógłbym uwierzyć, że znów wykonano tę samą sztuczkę, że pod tego, którego znałem, podstawiono fałszywego Valentine'a.Koronal odpowiedział mu ledwie widocznym uśmiechem.- Jestem prawdziwym Valentine'em.Lecz chyba bardzo zmęczonym.- A więc proszę za mną.Wskażę ci twe pokoje, panie.Ko­lację podadzą, kiedy będziesz gotowy.Zjemy ją w rodzinnym gronie - będzie tylko paru gości z miasta, nie więcej niż dwudziestu, i trzydzieści osób z twego otoczenia.- Po Labiryncie to rzeczywiście rodzinna kolacja - stwier­dził lekko Valentine.Ciemnymi, tajemniczymi korytarzami rezydencji poszedł za gospodarzem do osobnego skrzydła, stojącego na wysokiej, wschodniej krawędzi zbocza.Tam, strzeżone przez grupę Skandarów, wśród których znajdował się także Zalzan Kavol, mie­ściły się królewskie apartamenty.Valentine pożegnał się z Nascimonte'em, wszedł do środka i znalazł się sam na sam z Carabellą, rozkosznie wyciągniętą we wpuszczonej w posadzkę wannie z delikatnych, niebiesko-złotych płytek z Ni-moya.Jej smukłe ciało niemal całkowicie kryło się w dziwnej, wydającej trzaski mgiełce, unoszącej się znad powierzchni wody.- To zdumiewające! - krzyknęła na jego widok.- Powinie­neś wykąpać się ze mną, Valentinie!- Nic nie sprawi mi większej przyjemności, pani.Zdjął buty, zdarł z siebie kubrak, odrzucił tunikę i z wes­tchnieniem ulgi wszedł do wanny.Woda, w której unosiły się lekkie bąbelki, sprawiała wrażenie naładowanej elektryczno­ścią; kiedy się w niej zanurzył, dostrzegł, że z powierzchni bije delikatne światło.Przymknął oczy, wyciągnął się, oparł głowę na gładkiej krawędzi, przytulił Carabellę i przyciągnął ją ku sobie.Pocałował ją delikatnie w czoło.Kiedy się ku niemu od­wracała, na powierzchni na moment ukazał się czubek jej ma­łej, okrągłej piersi.- Czym nasycili tę wodę? - spytał.- Pochodzi z naturalnego źródła.Pokojówka powiedziała, że to “radioaktywność".- No, chyba się pomyliła.Radioaktywność to coś innego, coś bardzo potężnego i niebezpiecznego.Zajmowałem się nią, toteż wiem o niej coś niecoś.- Jaka więc jest ta “radioaktywność"?- Nie potrafię zgadnąć.Dzięki niech będą Bogini, że nie mamy jej na Majipoorze, jakakolwiek by była.Ale gdybyśmy ją mieli, chyba nie używalibyśmy jej do kąpieli.To tutaj to z pew­nością woda z jakiegoś orzeźwiającego mineralnego źródła.- Bardzo orzeźwiającego - potwierdziła Carabella.Przez chwilę kąpali się w milczeniu.Valentine czuł, jak ogarnia go chęć do życia.Czy to dzięki musującej wodzie?A może dzięki uspokajającej obecności Carabelli, dzięki uwol­nieniu się od ciężaru towarzystwa dworaków, zwolenników, po­chlebców, petentów? Jedno i drugie mogło mu tylko pomóc od­zyskać pogodę ducha.Pewnie zadziałała w końcu jego we­wnętrzna odporność, odpędzając to dziwne, tak do niego nie pasujące przygnębienie, które legło mu na duszy wraz z wkro­czeniem do Labiryntu.Uśmiechnął się.Carabella uniosła głowę, podając mu usta, a on przesunął dłoń po jej smukłym ciele na płaski, twardy brzuch i na udo.Wyczuł prężące się pod skórą mięśnie.- W kąpieli? - spytała, rozmarzona.- Czemu nie? Ta woda sprawia cuda.Unosiła się nad nim.Otoczyła go nogami; jej półotwarte oczy spotkały się na chwilkę z jego oczami, a potem zamknęły.Valentine ujął ją za pośladki, naprowadził.Czyżby rzeczywiście minęło dziesięć lat od ich pierwszej nocy w Pidruid, na oświetlonej światłem księżyców łące, pod wysokimi, szarozielo­nymi krzakami, na festiwalu ku czci tego drugiego Valentine'a? Trudno to sobie wyobrazić - dziesięć lat! Podniecenie tej pierw­szej nocy nigdy go nie opuściło.Przytulił ją, poruszali się w ryt­mie, który - choć znajomy - nie przerodził się w rutynę; przestał myśleć o pierwszym razie i o tych, które nastąpiły potem, nie myślał o niczym, czuł tylko ciepło, miłość i szczęście.Później, kiedy ubierali się, spiesząc na przygotowaną przez Nascimonte'a rodzinną kolację w gronie najwyżej pięćdziesię­ciu osób, Carabella spytała:- Czy ty naprawdę chcesz zrobić Hissune'a Koronalem? - Co?- Jestem pewna, że takie było znaczenie twych słów, gdy rozmawialiśmy wcześniej - tych twoich zagadek.no, wtedy kiedy tu dojeżdżaliśmy, pamiętasz?- Pamiętam.- Jeśli wolisz nie rozmawiać.- Nie, nie.Nie widzę powodu, by dłużej to przed tobą ukry­wać.- A więc mówiłeś poważnie!Valentine zmarszczył brwi.- Sądzę, że mógłby zostać Koronalem, tak.Ta myśl po raz pierwszy zrodziła mi się w głowie, kiedy był tylko małym, brud­nym chłopcem, wyłudzającym jedną czy dwie korony od odwie­dzających Labirynt turystów.- Ale czy nisko urodzony może zostać Koronalem?- Pytasz o to ty, Carabello, która byłaś zwykłą cyrkówką, a zostałaś żoną Koronala?- Zakochałeś się we mnie i podjąłeś pospieszną, niezwykłą decyzję, którą, jak wiesz, nie wszyscy zaakceptowali.- Mówisz o kilku głupich sztachetkach! Reszta świata trak­tuje cię jak swą prawowitą panią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl