, Robert Jordan Ten Ktory Przychodzi Ze Switem 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bard zamrugał.- Ależ oczywiście.Oczywiście.Niech tylko przyniosę harfę.- Jego kaftan załopotał w podmuchach suchego, zim­nego wiatru, gdy oddalał się w stronę wozu Keille.Z pewnością różnił się od Thoma Merrilina.Thom raczej nie wstawał z łóżka bez fletu, harfy albo obu naraz.Mat nabił swą srebrną fajkę tytoniem i zaciągnął się z ukontentowaniem, a tymczasem wrócił Natael i przybrał pozę właściwą królo­wi.Tym już przypominał Thoma.Trąciwszy strunę, zaczął śpiewać.Łagodnie wiatr wieje jak wiosny palce,Łagodnie deszcz pada jak z niebios łzy.Łagodnie w radości upływają lata,One nie mówią o przyszłych burzach,One nie mówią o wichrów zawierusze,O ulewie stalowej i nawałnicy bitwy,O wojnie, która serca rozszarpie wszystkim.Był to Bród Mideana, stara pieśń o Manetheren, o dziwo, i o wojnie, która toczyła się w czasach poprzedzających wojny z trollokami.Natael wykonał ją przyzwoicie i mimo iż nie przypominało to zupełnie melodyjnych popisów śpiewaczych Thoma, rytmiczny potok słów przyciągnął gęsty tłum Aielów do skraju świateł ogniska.Zły Aedomon poprowadził Saferian przeciwko niczego nie podejrzewającym Manetherenianom; ra­bowali i palili, zmuszając wszystkich do ucieczki, aż wreszcie król Buiryn zebrał całe siły Manetheren i lud Manetheren spot­kał się z Saferianami przy Brodzie Mideana, utrzymując go, mimo wielkiej przewagi liczebnej wrogów, przez trzy dni nie­zmordowanej bitwy, a tymczasem rzeką popłynął szkarłat, niebo zaś zaczerniło się od sępów.Trzeciego dnia, mimo iż ich szeregi stopniały, a nadzieje osłabły, Buiryn i jego ludzie wywalczyli sobie drogę przez bród, dokonując desperackiego wypadu, w trakcie którego wbili się głęboko w hordę Aedo­mona.Chcieli rozstrzygnąć losy bitwy, zabijając samego wo­dza Saferian.Niestety, wojska zbyt liczebne, by dało się je pokonać, otoczyły ich ze wszystkich stron, chwytając w pu­łapkę, zamykając wokół nich coraz ciaśniejszy pierścień.Zgro­madzeni wokół swego króla i sztandaru Czerwonego Orła, wal­czyli dalej, nie chcąc się poddać nawet wtedy, gdy stało się jasne, jaki czeka ich los.Natael śpiewał o tym, jak ich odwaga skruszyła serce sa­mego Aedomona, który na koniec puścił niedobitków wolno, a sam zawrócił swą armię z powrotem do Safer, czcząc w ten sposób męstwo obrońców Manetheren.Wracają po wodzie od krwi czerwonejmaszerują z głowami uniesionymi wysoko.Nie wyrzekli się ni ręki, ni miecza,nie wyrzekli się ni serca, ni duszy.Sława im już na zawsze,sława, jaką Wiek zapamięta cały.Wybrzmiał ostatni akord i Aielowie zagwizdali z aprobatą, bębniąc włóczniami o skórzane tarcze, niektórzy wznosili za­wodzące okrzyki.Rzecz jasna, wcale tak się to nie odbyło.Mat przypominał sobie."Światłości, nie chcę!".ale i tak się stało - przypomniał sobie, jak radził Bui­rynowi, by nie akceptował oferty, jak mówił mu, że najmniej­sza szansa jest lepsza niż żadna.Aedomon z błyszczącą, czarną brodą, wystającą spod stalowej siatki, która zasłaniała mu twarz, zawrócił swoich włóczników, potem zaczekał, aż roz­ciągną się długim szeregiem, prawie do samego brodu, a wów­czas podnieśli się ukryci tam łucznicy i runęła szarża kawalerii.Jeśli zaś idzie o powrót do Safer.Zdaniem Mata nie tak było.W ostatnich wspomnieniach z brodu pamięta, jak próbuje się podnieść, po pas zanurzony w wodzie, przeszyty trzema strza­łami, ale później było coś jeszcze, jeszcze jeden fragment.Wi­dzi Aedomona, z posiwiałą brodą, który ginie podczas zażar­tego boju w jakimś lesie, spada z wierzgającego konia, przeszyty włócznią, ciśniętą przez chłopca bez zbroi i zarostu.To było gorsze od tamtych dziur.- Nie podobała ci się pieśń? - zapytał Natael.Dopiero po chwili dotarło do Mata, że mężczyzna przema­wia do Randa, nie do niego.Rand zatarł dłonie i zanim odpo­wiedział, patrzył przez chwilę w płomienie małego ogniska.- Nie jestem pewien, czy rzeczywiście roztropnie jest po­legać na wielkoduszności wroga.Co o tym myślisz, Kadere?Handlarz zawahał się, zerkając na kobietę, która przylgnęła do jego ramienia.- Ja tam nie deliberuję nad takimi rzeczami - powie­dział wreszcie.- Ja myślę o zyskach, nie o bitwach.Keille zaśmiała się chrapliwie.Jej śmiech trwał dopóty przy­najmniej, aż nie zobaczyła protekcjonalnego uśmiechu, jakim obdarzyła ją Isendre.Ciemne oczy handlarki zalśniły groźnie spomiędzy zwałów tłuszczu.Niespodzianie z ciemności, która okrywała teren za namio­tami, dobiegły ich ostrzegawcze okrzyki.Aielowie nasunęli zasłony na twarze, a po kilku chwilach z mroku wylały się trolloki.Stwory wyły i wywijały sierpowatymi mieczami, dźgały zakrzywionymi włóczniami i kolczastymi trójzębami, siekły toporami.Razem z nimi sunęły Myrddraale, niczym śmiercio­nośne, pozbawione oczu węże.Trwało to jedno uderzenie ser­ca, ale Aielowie walczyli tak, jakby ostrzeżono ich godzinę wcześniej, odpierając atak wśród migotliwych błysków ostrzy włóczni.Mat zdążył jeszcze zarejestrować, niezbyt przytomnie, syl­wetkę Randa z płomienistym mieczem, który nagle pojawił się w jego ręku, ale zaraz potem również i jego wessał wir walki; swą bronią posługiwał się jak włócznią i pałką na przemian, ciął i uderzał, błyskawicznie obracając drzewce.Chociaż raz był rad z tych swoich sennych wspomnienień, bo dzięki nim oręż zdawał się znajomy, a potrzebował teraz każdego strzępka wprawy.Zewsząd otaczało go szaleństwo bitewnego chaosu.Trolloki wyrastały przed nim i padały pod jego włócznią bądź włócznią któregoś Aiela, pozostałe wchłaniało pandemo­nium krzyków, wycia i szczęku stali.Stawały z nim do walki Myrddraale, czarne ostrza napotykały jego oznakowaną kru­kiem stal, w migotaniu błękitnego światła przywodzącego na myśl błyskawice; walczyły przez chwilę, po czym ginęły bezpowrotnie w tumulcie rzezi.Dwukrotnie wymach krótkiej włóczni nad jego głową skłonił osaczające trolloki do ucieczki.Wbił ostrze niby-miecza w pierś Myrddraala i w tym momencie zrozumiał, że zaraz zginie, potwór bowiem nie upadł, tylko się uśmiechnął szeroko bezkrwistymi wargami, a bezokie spojrze­nie wsączyło mu w kości wywołującą dreszcz trwogę, czarny miecz wzniósł do ciosu.Jednak ułamek sekundy później Pół­człowiek drgał już konwulsyjnie, przyszpilony do ziemi strzałami Aielów, szarpał się przez tę krótką chwilę, której Mat potrze­bował, by odskoczyć od niego, wciąż usiłującego przerąbać go swym ostrzem, przerąbać cokolwiek.Kilkanaście razy twarde jak żelazo, czarne drzewce włóczni ledwie odparło pchnięcie trolloka.Włócznia była dziełem Aes Sedai, a on mógł tylko się z tego cieszyć.Srebrna głowa lisa na jego piersi pulsowała jakby chłodem, co miało mu przypo­minać, że to też piętno Aes Sedai [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl