, Robert Jordan Kamien Lzy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pogodnie wzruszył ramionami, biorąc od niej monety, potem owinął tłustą baranią pieczeń w materię, którą wy­ciągnął z kosza na jej ramieniu.Patrzyła nań błyszczącymi oczyma, kiedy wkładał mięso z powrotem do kosza, ale nie zaprotestowała głośno.Odwróciła się, by odejść - i omal nie upadła.Wciąż jeszcze nie przyzwyczaiła się do tych chodaków, bez prze­rwy grzęzły jej w glinie, nie potrafiła zrozumieć, jak lu­dziom udaje się w nich normalnie chodzić.Miała nadzieję, że słońce wkrótce osuszy ziemię, ale nie potrafiła wyzbyć się podejrzeń, że błoto jest w Maule rzeczą niezmienną.Stąpając chwiejnie i mrucząc, ruszyła w kierunku domu Ailhuin.Ceny za jakikolwiek kawałek mięsa były bardzo wysokie, jakość nieodmiennie kiepska, i nikt zdawał się tym nie przejmować, ani ci, którzy kupowali, ani sprzedający.Prawdziwą ulgę przynosiło spotkanie kobiety; która krzy­czała na sprzedawcę, wymachując mu przed nosem popę­kanymi żółtymi owocami - Nynaeve nie wiedziała, co to jest, mieli tutaj wiele owoców i warzyw, o których w życiu nie słyszała - trzymając po jednym w każdej dłoni i wzy­wała wszystkich, by zobaczyli jakie też odpadki jej sprzedał; ale sprzedawca tylko patrzył na nią zmęczonym wzrokiem, nie troszcząc się nawet o odpowiednią replikę.Wiedziała, że istnieje usprawiedliwienie, częściowe przy­najmniej, dla tych cen - Elayne wyjaśniła im wszystko na temat zboża, zjadanego przez szczury w spichlerzach, zboża, którego żaden Cairhienianin nie był w stanie kupić, oraz o rozmiarach handlu zbożem w Cairhien po wojnach z Aie­lami - ale nic nie usprawiedliwiało tego, że każdy wyglą­dał, jakby miał ochotę położyć się i umrzeć.Widziała jak grad niszczył plony w Dwu Rzekach, jak zjadały je koniki polne, jak owce marły od czarnego języka, albo czerwoniec powodował więdnięcie tytoniu, tak że nie było co sprzedać, kiedy kupcy przybywali z Baerlon.Pamiętała dwa kolejne lata, kiedy było naprawdę niewiele do jedzenia oprócz zupy z rzepy i starej kaszy jęczmiennej, a myśliwi mówili o szczę­ściu, gdy udało im się przynieść do domu kościstego królika, ale ludzie z Dwu Rzek potrafili podnieść się nawet wówczas, gdy zostali zupełnie wgnieceni w ziemię, i znów wracali do pracy.Ci ludzie przeżyli tylko jeden zły rok, a ich akweny rybne oraz pozostały handel zdawały się kwitnąć.Nie miała dla nich litości.To byli dziwni ludzie, dziwnie się zachowy­wali, jakby byli zastraszeni, nawet Ailhuin i Sandar.Uznała jednak na koniec, iż właśnie dlatego powinna zdobyć się wobec nich na większą dozę cierpliwości."Jeżeli wobec nich, to dlaczego nie wobec Egwene?"Odsunęła od siebie tę myśl.Dzieciak zachowywał się paskudnie, buntując się przeciw najbardziej oczywistym su­gestiom, sprzeciwiając się najbardziej rozsądnym propozy­cjom.Nawet kiedy jasne już było, co zrobią, Egwene chciała być przekonywana.Nynaeve nie była przyzwyczajona do przekonywania ludzi, a szczególnie ludzi, którym wcześniej zmieniała pieluszki.Fakt, że była tylko siedem lat starsza od tamtej, nie czynił żadnej różnicy."Wszystko przez te złe sny - powiedziała do siebie.- Nie potrafię zrozumieć, co one znaczą, a teraz mają je także Elayne i Egwene, a ja wciąż nie umiem ich wytłuma­czyć, w dodatku Sandar nie chciał powiedzieć nic więcej jak to, że wciąż szuka, i jestem tak zawiedziona, że.że mogłabym pluć!"Szarpnęła za warkocz tak mocno, że aż zabolało.Przy­najmniej udało jej się przekonać Egwene, aby nie używała ponownie ter'angreala, aby włożyła go z powrotem do sa­kwy zamiast trzymać na rzemyku, radując się jego dotykiem na skórze.Jeżeli Czarne Ajah były w Ter'aran'rhiod.Nie dopuszczała do siebie tej możliwości."Znajdziemy je!"- Zniszczę je - wymruczała.- Usiłowały sprze­dać mnie niczym owcę! Polowały na mnie jak na zwierzę! Tym razem jestem myśliwym, nie królikiem! Ta cała Moi­raine! Gdyby nigdy nie przyjechała do Pola Emonda, potra­fiłabym nauczyć Egwene wystarczająco dużo.A Rand.Mogłabym.Byłabym w stanie coś zrobić.To, że wiedziała, iż żadne z tych ostatnich zapewnień nie jest prawdziwe, nie pomagało a pogarszało tylko jej nastrój.Nienawidziła Moiraine niemal równie mocno, jak nienawidziła Liandrin oraz Czarnych Ajah, być może tak samo, jak nienawidziła Seanchan.Skręciła za róg, a Juilin Sandar musiał uskoczyć jej z dro­gi, żeby go nie stratowała.Mimo pewnego obycia z gwałtow­nym sposobem zachowywania się Nynaeve, jakie miał już za sobą, niemalże potknął się o własne chodaki i tylko pałka uratowała go przed upadkiem twarzą w błoto.Dowiedziała się, że to jasne, karbowane drewno nazywano bambusem i że jest mocniejsze, niźli się na pierwszy rzut oka zdawało.- Pani.hmm.pani Maryim.- Powiedział Sandat, odzyskując równowagę.- Właśnie.szukałem cię.­Zdobył się na nerwowy uśmiech.- Jesteś zła? Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób?Postarała się, by mars zniknął z jej czoła.- Nie na ciebie byłam zła, panie Sandar.Ten rzeźnik.Nieważne.Dlaczego mnie szukałeś? - Aż jej zaparło dech w piersiach.- Znalazłeś je?Rozejrzał się dookoła, jakby w obawie, że jakiś prze­chodzień mógłby podsłuchiwać.- Tak.Tak, musisz wrócić ze mną do domu.Pozostałe czekają.Pozostałe.Oraz Matka Guenna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl