, Patterson James Cien Hawany 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten widok przypomniał mu, że jest głodny.A także naćpany po same uszy.Nawalony.Nabuzowany.Ogólnie czuł się całkiem nieźle w ten piękny poranek.Okazało się, że na Bath Street pod numerem pięćdziesiątym jest redakcja „Evening Star”.Samotnik nacisnął przycisk dzwonka, smętnie zwisającego na przewodach.Potem czekał.Po paru chwilach w drzwiach pojawiła się ciemnoskóra dziewczyna z kwiatami we włosach.Śmiała się, jakby ktoś właśnie opowiedział jej dowcip.Wzięła kopertę z rąk posłańca i w tej samej chwili rozległ się huk wystrzałów, wyjątkowo głośny w tej cichej, bocznej uliczce.Coś pchnęło Samotnika na ścianę obok futryny.Chude, skłute igłami ramiona poderwały się w górę, dłonie zwisły zupełnie bezwładnie.Rozrzucone długie włosy wyglądały jak brudna ścierka.Kule przyszpiliły go do ściany, szatkując mu twarz i pierś.Był martwy, zanim zdążył osunąć się na ziemię.Kilka minut później zaszokowany czarnoskóry redaktor „Evening Star” próbował przeczytać list przyniesiony przez nieszczęśnika.Okazało się, że nadawcą był pułkownik Dassie Dred „Monkey” Dred.Groził w nim, że jeśli biali nie opuszczą San Dominiki, na wyspie nastąpią ataki terrorystyczne o niespotykanym nasileniu i konsekwencjach.List zawierał też zapowiedź kolejnej przesyłki, która zostanie w identyczny sposób dostarczona na Bath Street pięćdziesiąt następnego dnia rano, jeżeli ten tekst nie zostanie podany do wiadomości ogółu w popołudniowym wydaniu dziennika.O dwunastej trzydzieści do ciasnego biura redakcji gazety przybył doktor Meral Johnson.Ciemnoskóry szef policji zbadał uważnie wielką dziurę, wyrwaną w drzwiach wejściowych.Obejrzał denata.Porozmawiał z dziewczyną, która odebrała list.Polecił swoim ludziom przetrząsnąć okolicę w poszukiwaniu ewentualnych świadków strzelaniny.Potem błysnął inwencją i nazwał feralną przesyłkę „śmiertelnym listem”*.Doktor Johnson skonstatował ze smutkiem, że jak dotychczas, był to jedyny konkretny wkład, który zdołał wnieść do śledztwa w tej niezwykłej sprawie.ROZDZIAŁ 10Śmietanką funkcjonariuszy służb specjalnych stanowią pracowici jak mrówki biurokraci.Najgorsi z nich są absolwenci Eton i uczelni należących do Ivy League.W tym przypadku można powiedzieć, że śmietanka nie zawsze zbiera się na samej górze.Z pamiętnika Rose’ówFairfax Station, WirginiaTego popołudnia i wieczoru w Waszyngtonie aż huczało od ironicznych komentarzy na temat fiaska negocjacji pomiędzy przedstawicielami Chin a Wietnamu na temat zawarcia układu pokojowego.Ludzie odpowiedzialni za przygotowanie przemówienia Jimmy Cartera pracowali już nad tekstem uroczystej deklaracji, że Ameryka wypełni swoje zobowiązania wobec sojuszników i nie powróci do polityki izolacjonizmu.Dwadzieścia kilometrów na południowy zachód od stolicy znajdowała się Stara Rodowa Siedziba Harolda Hilla.Posiadłość, otoczona zielonymi wzgórzami i ogrodzona palisadą, rozciągała się na sześciu akrach terenu w okolicy Fairfax Station.Wśród roślinności przeważały kapryfolium, bukszpan i dereń, pomiędzy którymi żyła wielka obfitość przedstawicieli fauny, charakterystycznych dla tej okolicy.Na jednej z bram ogrodzenia widniał wymalowany ręcznie napis: NASZA STARA RODOWA SIEDZIBA.Może i tak.Jednak Harold Hill, kiedy przebywał z dala od domu, częściej nazywał to miejsce „Waniliowym Wafelkiem”.Obojętnie jak ją nazywano, posiadłość Hilla sprawiała wrażenie miejsca wyjątkowo spokojnego i urokliwego.Było tu tak swojsko i zwyczajnie, że za największą sensację mogła zostać uznana obecność ekipy słynnej stacji telewizyjnej A.C.Nielsena.Nawet w najśmielszych domysłach nikt nie mógł skojarzyć tego miejsca z morderstwami, torturami czy pracą wywiadu.I właśnie o to chodziło Harry’emu Łamignatowi.Wiosną i u progu lata Harry spędzał większość wieczorów na grze ze swoim synem, Markiem.Mark miał czternaście lat i był bardzo obiecującym graczem międzyszkolnej ligi baseballowej.W te dni, kiedy nie było meczu, Mark musiał wykonać przynajmniej sto rzutów do ojca, który pełnił rolę łapacza.Hill kucał właśnie w niewygodnej pozycji, pocąc się obficie pod ochraniaczami.Zaczynała mu się podobać ta zabawa.Odczuwał przyjemne swędzenie dłoni, ukrytej w wielkiej rękawicy.Nagle jego żona, Carol, zawołała go do domu.– Rozmowa zamiejscowa! – krzyczała z werandy.W jej głosie słychać było wyraźny akcent z Alabamy, którego nie zdołała się pozbyć, mimo długiego pobytu w ośmiu obcych krajach.– Dzwoni Brooksie Campbell.Hill powiedział synowi, że muszą przerwać trening i potruchtał do dużego domu w stylu kolonialnym.Poczuł lekkie ściskanie w żołądku.Brooks Campbell nigdy nie dzwonił do niego do domu.W każdym razie nie po to, aby pogadać o głupotach.Campbell był tak zwanym specjalistą od terroryzmu.Haroldowi Hillowi od początku coś nie pasowało w tym całym gównianym interesie.Terroryzm był dobry dla Arabów i Izraelczyków.Dla Irlandczyków.Dla SLA*.To narzędzie dla słabeuszy, którzy nie mając innego wyjścia, muszą grać nieczysto.Ameryka powinna trzymać się z dala od wykorzystywania terroryzmu.W zaciszu gabinetu Hill wybrał ośmiocyfrowy numer na aparacie telefonicznym, który trzymał w zamykanej na klucz szufladzie.Wciąż zastanawiał się nad jednym – jakie mogą być konsekwencje przyjęcia przez światowe mocarstwo takich brudnych sztuczek jako normalnej metody działania.Wszystkie chwyty dozwolone? Żadnych barier? A co się stanie, jeżeli Ameryka wywoła gdzieś „prawdziwą” rewolucję? Niezłe gówno, oto co się stanie.Powrót do mroków średniowiecza.Nacisnął przycisk na aparacie.Rozmowa z Karaibów została przełączona na bezpieczną linię, chronioną przed podsłuchem.Za oknem wciąż widział Marka, który rzucał piłkę wysoko nad czubek starego świerka, a potem łapał ją całkiem jak Willie Mays.Chłopak miał niesamowity rzut.Niesamowity.Pomyślał, że przełączanie rozmowy trwa zbyt długo, i w tym momencie usłyszał przytłumiony głos Brooksa Campbella.– Cześć, Harry.– Staranna, sceniczna dykcja Campbella zabrzmiała dziwnie bełkotliwie.– Dzwonię z powodu.Harold Hill parsknął krótkim śmiechem.Zamierzał przyhamować nieco młodego kolegę.– Wiesz co, mówisz takim tonem, że chyba lepiej usiądę.– Masz rację.Wieści nie są najlepsze.Wychodzi na to, że jeden facet widział wczoraj Rose’a w Turtle Bay [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl