, Howard Robert E. Conan Droga do tronu 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. 5.Dzieci Jhebbala Saga- W której stronie rzeka? - Balthus stracił orientację.- Nie próbować nam teraz dążyć ku rzece - mruknął Conan.- Puszcza między wioskąa rzeką roi się od wojów.Ruszajmy! Skierujemy się tam, gdzie najmniej będą się nasspodziewać - na zachód!Gdy pogrążali się w gęstwinę, Balthus zerknął przez ramię i dostrzegł palisadęupstrzoną z góry czarnymi głowami wyglądających dzikusów.Piktowie byli zdezorientowani.Nie wspięli się na częstokół dość szybko, by dostrzec kryjących się uciekinierów.Pospieszylipod ogrodzenie z myślą, że przyjdzie im odpierać atak.Zobaczyli ciało ubitego wojownika.Ale nigdzie nie było widać wroga.Balthus pojął, że jeszcze nie wiedzą, iż więzień zemknął.Z dochodzących godzwięków wnioskował, że wojownicy, kierowani przenikliwym głosem Zogara Saga, dobijająstrzałami rannego węża.Potwór wymknął się spod kontroli szamana.Po chwili zmienił sięton wrzasków.Noc rozdarły skrzeki wściekłości.Conan roześmiał się ponuro.Prowadził Balthusa wąskim szlakiem, co wiódł podczarnymi konarami na zachód, krocząc tak szybko i pewnie, jakby przemierzał dobrzeoświetlony gościniec.Balthus kusztykał za nim i utrzymywał kierunek, wyczuwając gęstezielone ściany po obu stronach.- Teraz ruszą za nami.Zogar odkrył, żeś uciekł, a wie, że nie ma mego łba na stosieprzed chramem.Pies! Jeślibym miał drugą włócznię, jego bym skłuł, nimem cisnął w węża.Trzymaj się szlaku.Po blasku pochodni nas nie wytropią, a z wioski idzie tuzin ścieżek.Najpierw pójdą tymi, co wiodą do rzeki - kordon wojowników na parę mil wzdłuż brzegurozciągną, spodziewając się, że będziemy próbowali się przebić.Nie zboczymy w gęstwę,póki nie będziemy musieli.Szybciej będzie szlakiem.A teraz trzymaj się go i pędz, jakeśnigdy dotąd nie pędził.- Diablo szybko tę grozę opanowali - sapnął Balthus, odpowiadając na rozkaz Conanaprzyspieszeniem biegu.- Niczego zbyt długo się nie boją - burknął Conan. Przez jakiś czas nic więcej nie mówili, całą uwagę poświęcając pokonywanej drodze.Wciąż głębiej i głębiej pogrążali się w ostępach i z każdym krokiem coraz dalej i dalejodsądzali się od cywilizowanego świata, ale Balthus nie wątpił w słuszność postępowaniaConana.W końcu Cymmeryjczyk mruknął:- Gdy dość daleko będziemy od wioski, wielkim łukiem zawrócimy do rzeki.%7ładnegoinnego sioła na wiele mil od Gwaweli.A w jej sąsiedztwie wszyscy zebrali się Piktowie.Obejdziemy ich z dala.Nie wytropią nas przede dniem.Wtedy trafią na ślad, ale przed świtemponiechamy szlaku i zboczymy w las.Sunęli dalej.Z tyłu zamarły wrzaski.Zwiszczący oddech wydobywał się przezzaciśnięte zęby Balthusa.Młodzieniec czuł ból w boku i bieg stał się męczarnią.Wpadał wkrzaki po obu stronach ścieżki.Nagle Conan zatrzymał się, odwrócił i wbił wzrok w mrocznyszlak.Gdzieś wschodził księżyc, mdłe blade światło wśród splątanych gałęzi.- Zboczymy w puszczę? - wysapał Balthus.- Daj mi swój topór - wymamrotał Conan cicho.- Coś jest tuż za nami.- Tedy może lepiej poniechać szlaku! - wykrzyknął Balthus.Conan pokręcił głową i wciągnął towarzysza w głębszą gęstwinę.Księżyc wzniósł sięwyżej i rzucił na ścieżkę słaby blask.- Nie możemy walczyć z całym plemieniem! - szepnął Balthus.- Człek nie mógłby tak szybko trafić na nasz ślad ani tak szparko nim podążać -wymamrotał Conan.- Zcichnij!Nastąpiła pełna napięcia cisza, w której zdawało się Balthusowi, że łomot jego sercasłychać na mile wokół.Potem nagle, bez jednego dzwięku, dziki łeb pojawił się na mrocznejścieżce.Serce podskoczyło Balthusowi do gardła; lękał się w pierwszej chwili, że ujrzystraszliwy pysk szablastozębego.Ale ten łeb był mniejszy, węższy: należał do lamparta, costanął, w milczeniu obnażając kły, i wpatrywał się w ścieżkę.Jeśli nawet był jakiś wiatr, towiał w kierunku ukrytych ludzi, nie zdradzając ich woni.Bestia pochyliła łeb i obwąchałaszlak, a potem niepewnie ruszyła przed siebie.Dreszcz błądził po plecach Balthusa.Drapieżnik niewątpliwie ich tropił.I był podejrzliwy.Uniósł łeb, a jego ślepia płonęły jak dwie ogniste kule, i warknąłgłucho.W tej samej chwili Conan rzucił toporem.Cała siła barku i ramienia była w owym rzucie i smugą srebra zdał się w blaskuksiężyca lecący topór.W pełni jeszcze nieświadom, co się dzieje, ujrzał Balthus, że toczy się lampart w śmiertelnych konwulsjach, a stylisko topora sterczy z jego łba.Ostrze rozszczepiłowąską czaszkę.Conan wyskoczył z zarośli, wyrwał oręż i zaciągnął bezwładne cielsko międzydrzewa, by je ukryć przed przypadkowym spojrzeniem.- Teraz ruszajmy, i to szybko! - rzucił, kierując się na południe, w bok od szlaku.-Woje nadejdą za tym kotem.Zogar posłał go za nami, jak tylko odzyskał rozum.Piktowieposzli za nim, ale zostawił ich daleko.Okrążał wioskę, póki nie podjął śladu, a potem ruszyłjak błyskawica.Nie mogli wydzierżyć szybkości, ale mają pojęcie, w którąśmy podążylistronę.Będą iść i nasłuchiwać jego ryku.Ha, nie usłyszą go, ale krew znajdą na szlaku irozejrzą się, i znajdą ścierwo w krzakach.I tam może ślady nasze zobaczą.Idz ostrożnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl