,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdybym go nie znał, sam bym przysiągł, że jest jednym z ludu pucharu.Miał przy tym wspaniałą sieć informatorów w całej Brytanii.To zadziwiające, jak potrafił to zorganizować.Myślę, że fakt jego przynależności do gildii kowali był wielce pomocny.Mógł zdobyć mnóstwo ciekawych wieści w każdej wiosce, w której tylko było coś do roboty.I mówię ci - McNeil uniósł się nieco na łokciu dla podkreślenia swoich słów - nie działo się nic podejrzanego ani po obu stronach Kanału, ani daleko na pomocy.O tym, że czyste jest południe, upewniliśmy się, zanim jeszcze zdecydowaliśmy się na przykrywkę ludu pucharu.Zwłaszcza, że ich klany są niezwykle liczne w Hiszpanii.Ashe przeżuwał w zamyśleniu pieczone skrzydełko.- Ich stała baza z transporterem musi być gdzieś w granicach terytorium, którym władają także w naszych czasach.- Mogą równie dobrze siedzieć na Syberii i śmiać się w głos! -wybuchnął McNeil - Tam nie mamy szansy się dostać.- Nie - odparł Ashe wrzucając w ogień ogryzioną kość i oblizując palce z tłuszczu.- Wtedy też natrafiliby na stare problemy odległości.Gdyby to, czego szukają, znajdowało się w ich obecnych granicach, nigdy byśmy nie wpadli na ich trop.To leży gdzieś poza ich dwudziestowiecznym terytorium, i to jest korzystne dla nas.Oni zaś muszą umieścić swój punkt transportowy tak blisko tego miejsca, jak to tylko możliwe.Nasze problemy logistyczne i tak są znacznie poważniejsze niż ich.- Przecież wiesz, dlaczego wybraliśmy Arktykę na miejsce głównej bazy.Tam w żadnym okresie historii nie było zbyt gęsto od ludzi.Ale jeśli chodzi o nich, założę się o wszystko, co tylko chcesz, że ich baza jest gdzieś w Europie, a do tego musieli wytłuc trochę ludzi.Jeśli używają samolotu, nie mogą robić tego otwarcie.- Dlaczego nie? - wtrącił Ross.- Dla miejscowych to przecież tylko magia, ptak Lurghy.- Oni także muszą uważać, by nie zakłócić biegu historii, podobnie jak my - potrząsnął głową Ashe.- Wszystko, co pochodzi z naszych czasów, musi być tak ukryte lub zamaskowane, aby nie kojarzyło się tubylcom z dziełem ludzkich rąk.Nasz okręt podwodny wygląda jak wieloryb.Ich samolot z pewnością przypomina ptaka, ale nie mogą ryzykować, że ktoś przyjrzy mu się bliżej.Nie mamy pojęcia, co mógłby spowodować taki wyciek technologii w tych czy też innych prymitywnych czasach, jak mogłoby to zmienić bieg historii.- Ale - Ross był zdecydowany przedstawić swoje przemyślenia na ten temat - załóżmy, że dałbym Lalowi pistolet i nawet nauczył go, jak go używać.I tak nie uda mu się stworzyć własnego.Ta technologia leży poza jego możliwościami.Ci ludzie nie potrafiliby wytworzyć takiego przedmiotu.- Jest w tym trochę racji.Z drugiej strony, nie lekceważ umiejętności tutejszych rzemieślników ani też wrodzonej inteligencji ludzi tej ery.Tubylcy prawdopodobnie nie potrafiliby stworzyć pistoletu, ale to mogłoby pchnąć ich myśli w nowym kierunku.I kto wie, czy nie unicestwilibyśmy tym samym naszego świata.Dlatego nie śmiemy zmieniać przeszłości.To jest tak jak z wynalezieniem broni atomowej.Każdy chciał ją wyprodukować, a teraz siedzimy wszyscy i trzęsiemy się ze strachu, że ktoś jednak może być na tyle szalony, by jej użyć.- Więc kiedy Czerwoni ściągają stąd jakieś wynalazki, staramy się nie pozostać w tyle, ale tutaj w przeszłości musimy uważać na każdy ruch, żeby przypadkiem nie zniszczyć świata, w którym żyjemy?- Co właściwie będziemy teraz robić? - McNeil najwyraźniej znudził się tą jałową dyskusją.- Murdock jest na próbnym skoku.To jego test.Okręt ma nas stąd zabrać za dziewięć dni.- Jeśli zatem tu wysiedzimy, jeśli zdołamy tu wysiedzieć - McNeil spojrzał na swoje nogi - wkrótce nas zabiorą.No dobrze, dziewięć dni.Trzy z nich spędzili w jaskini.McNeil szybko wracał do zdrowia i wkrótce już niecierpliwił się bezczynnością, ale Ashe wciąż jeszcze kuśtykał zbyt poważnie, by mogli ryzykować marsz.Ross na przemian z McNeilem polowali w okolicy i patrolowali najbliższy teren.Nie natrafili jednak na żadne ślady tubylców.Najwyraźniej Lal dotrzymał słowa i zaszył się gdzieś na bagnach z dala od swego ludu.Kiedy czwartego dnia bladym świtem Ashe obudził Rossa, ten bez zbędnych słów zrozumiał, że nadeszła pora wymarszu.Palenisko było przysypane ziemią.Pożywili się naprędce upieczoną poprzedniej nocy dziczyzną i w milczeniu opuścili jaskinię, zanurzając się w oparach chłodnej mgły.Nieco dalej w dolinie dołączył do nich schodzący z czat McNeil.Dostosowawszy tempo marszu do Ashe'a, podążali powoli, ale wytrwale w kierunku biegnącego pomiędzy wioskami szlaku.Szli wprost na północ.Teren zaczynał się wznosić.Dochodzili do zamieszkanych terenów.Ross omal nie przewrócił się w płytkim rowie, który, jak się potem okazało, był granicą uprawnego poletka.Mgła wciąż była gęsta, ale z oddali dochodziło beczenie owiec i ujadanie psa.Ashe zatrzymał się na moment, węsząc w powietrzu jak pies gończy.Ruszyli dalej we wskazanym przez niego kierunku, przecinając całą serię małych poletek.Tymczasem mgła gęstniała.Ashe wyraźnie przyspieszył kroku opierając się ciężko na wystruganym przez siebie kosturze.Odetchnął głośno z wyraźną ulgą, gdy nagle z mgły wyłoniły się dwa kamienne monolity sterczące jak dziwaczne filary.Trzecia kamienna płyta leżała na nich poziomo.Konstrukcja ta przypominała prymitywny łuk, pod którym należało przejść, aby zejść ze wzgórza do wąskiej doliny.Ross nie widział jej wyraźnie poprzez mgłę, miał jednak wrażenie, że coś się czai za tą kamienną bramą.Nigdy nie był przesądny.Kiedy studiował wierzenia tych prymitywnych ludów, nie traktował ich poważnie ani przez chwilę.A jednak, gdyby był tu teraz sam, odwróciłby się na pięcie i zawrócił.To, co czekało za bramą, nie było dla niego.Toteż odetchnął, gdy Ashe zatrzymał się przed kamiennym portalem i gestem nakazał obu towarzyszom, by się ukryli.Ross z ochotą wykonał to polecenie.Mimo iż czuł niemiłe, wilgotne dotknięcia mgły na karku i twarzy, przypadł do ziemi za karłowatymi roślinkami rosnącymi w pobliżu.Te krzewy wyglądają jakby ktoś celowo je tu zasadził - przemknęło mu przez myśl.Kiedy McNeil przysiadł obok niego, Ashe wydobył z gardła miękki, przenikliwy odgłos przypominający ptasi zew.Powtórzył go trzy razy, nim z mgły wynurzyła się jakaś postać.Postać w długim, sięgającym ziemi szaro-białym płaszczu.Szła od strony zielonej doliny, a kaptur płaszcza całkowicie krył oblicze.Zatrzymała się tuż przed kamiennym łukiem, a Ashe, nakazując gestem towarzyszom, aby nie ruszali się z miejsca, postąpił ku niej kilka kroków.- Niech błogosławione będą stopy i dłonie Matki, tej, która sieje to, co daje owoce.- Obcy przybyszu, którego ściga gniew Lurghy - zabrzmiał stłumiony przez kaptur głos Casski - czego tu szukasz? Jak śmiesz pojawiać się w miejscu, do którego żaden mężczyzna nie ma wstępu?- Ciebie szukam.Bo tej nocy, gdy przybył Lurgha, ty byłaś świadkiem jego przybycia.Ross usłyszał syk gwałtownie wciągniętego powietrza.- Skąd to wiesz, przybyszu?Bo służysz Matce i jesteś zazdrosna o swoją i jej potęgę.Chciałaś na własne oczy ujrzeć potęgę Lurghy.Kiedy po chwili milczenia odpowiedziała, Ross słyszał gniew i frustrację w jej głosie.- Pojmujesz zatem mój wstyd, Assha [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|