, Masterton Graham Studnie piekiel (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Widziałeś, jak to robili? - zapytał.- Dan, ja byłem pod wodą - tłumaczyłem cierpliwie.- W poważnych tarapatach, więc na nic nie zważałem.- Chcesz, żebym po ciebie przyjechał?- Byłbym wdzięczny.Samochód nie ma szyb, łóżko jest przemoczone do cna, i mówiąc szczerze nie uśmiecha mi się nocowanie w domu na pustkowiu, gdy te potwory krążą po okolicy.Dan przez chwilę się namyślał.- Jasne - rzekł w końcu.- Dochodzi właśnie dziewiąta.Będę u ciebie najpóźniej o dziesiątej.Carter się nie odzywał?- Nie.Moim zdaniem mogą trafić na ślad Bodine'ów dopiero rankiem.- Też tak myślę.Dobra, Mason.Za godzinę będę u ciebie.- Dan - powiedziałem cicho.- Tak?- Dziękuję.- Nie ma sprawy.- Roześmiał się.- Pewnego dnia i mnie może się trafić coś takiego.Odłożyłem słuchawkę, po czym znów ją podniosłem i wykręciłem numer szeryfa.Telefon dzwonił parę minut, ale nikt się nie zgłosił, więc zrezygnowałem.Postanowiłem znaleźć jakieś suche ubranie i spakować potrzebne mi rzeczy.Gdy szedłem korytarzem do sypialni, usłyszałem chrobot.Stanąłem wstrzymując oddech.Przez chwilę panowała cisza, po czym znów rozległo się ciche drapanie.Dobiegało z szafy z bielizną pościelową.Tylko jedno stworzenie mogło instynktownie ratować się ucieczką w takie miejsce i na pewno nie należało do rodziny skorupiaków.Otworzyłem szafę: w środku siedział Shelley, nastroszony, wściekły i niezbyt zachwycony moim widokiem.Zeskoczył z półki i majestatycznym krokiem ruszył po dywanie, choć podejrzewam, że był tak samo przerażony i czujny jak ja.ROZDZIAŁ 6Rheta przyjechała do Dana rano, około siódmej trzydzieści, z wiadomością, że Carter Wilkes i jego ludzie całą noc bezskutecznie szukali Bodine'ów.Na rozmiękczonej deszczem ziemi nie zostały żadne odciski stóp - w każdym razie nie stóp ludzkich - ani żaden zapach, który mogłyby wywęszyć psy.O świcie szeryf przerwał poszukiwania i oświadczył prasie, że zamierza czekać na ruch przeciwnika.Ostrzegł mieszkańców New Milford i okolicznych zagród, że na wolności znajduje się dwóch lub nawet trzech wariatów o morderczych skłonnościach, wszyscy powinni więc uważać na dzieci i o zmroku zamykać drzwi na klucz.Kiedy Rheta weszła do mieszkania, siedziałem z kolanami wciśniętymi pod mikroskopijny stół w kuchni i jadłem obfite śniadanie: smażony bekon, kiełbaski i jaja, które przygotowała dla mnie gospodyni Dana.Wszystko, co o niej wcześniej mówił, okazało się wierutnym łgarstwem.Była ładną, energiczną wdową po czterdziestce, miała rosłego syna ubranego w skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami, psa, wilczarza irlandzkiego, przypominającego Normana Mailera po ciężkiej nocy, i schludny, drewniany domek o przestronnych pokojach, który stał naprzeciwko szpitala w New Milford.Zacząłem podejrzewać Dana o żywienie bardziej serdecznych uczuć wobec tej uroczej osoby, zwłaszcza że zawsze opowiadał, jaka to z niej wścibska zmora o zapieczonych loczkach, nieustannie popijająca dżin.Dan stał w drugim końcu pomieszczenia, czyli o dwa kroki ode mnie, i robił kawę.W nocy się przetarło i przez kraciaste zasłonki błyskały promienie słońca.- Cześć, Rheta - powiedział.- Wejdź.Masz ochotę na płatki śniadaniowe?- Rano nic nie jem - odparła, zdejmując z ramienia torebkę ozdobioną frędzlami i wieszając ją na poręczy krzesła.- Poproszę kawę, bez mleka.Popatrzyłem na nią, wkładając do ust plaster kiełbaski umoczonej w jajku.- Hmm, to dlatego masz taką świetną figurę.Rano nic nie jesz?- Ani po południu.Wsypałem do filiżanki cztery łyżeczki cukru i dokładnie wymieszałem, by kawa była odpowiednio słodka.My, hydraulicy, potrzebujemy dużo kalorii.Rheta przyglądała mi się z obrzydzeniem i fascynacją, jakbym właśnie ucałował ropuchę.Miała na sobie luźną sukienkę w kwiatki i botki, przypominała paniusię, która zajada pestki słonecznika i nie łuskany ryż oraz własnoręcznie tka kapy na łóżko, ale mnie to nie przeszkadzało.Nadal emanował z niej wdzięk wykształconej kobiety, który mnie ,pociągał, i nadal pragnąłem, żeby Twardziel Packer wpadł pod autobus szkolny.Popijając kawę, Rheta opowiedziała o bezskutecznych poszukiwaniach szeryfa Wilkesa.Dziwne, ale z ulgą słuchałem, że Bodine'ów nie odnaleziono; gdy to nastąpi, bez wątpienia czeka ich marny los: zostaną posiekani kulami w drobny mak.Nasi miejscowi gorliwcy wychowani na filmach science fiction z lat pięćdziesiątych na pewno nie zaryzykują brania żywcem dziwacznie wyglądających stworów.Według nich najpierw trzeba strzelać, a z wyrzutami sumienia i wątpliwościami poczekać na później.Dan oparty o zlew popijał gorącą kawę dużymi łykami.- Szukali wokół zagrody starego Pascoe? - zapytał.- Myślę, że tak, ale dokładnie mi nie powiedzieli.- Ciekawe, czy po tym, jak uderzyłem Alison, został gdzieś jakiś kawałek ukruszonego pancerza.- Nawet jeśli coś znaleźli, to o tym nie wspominali.- Pokręciła głową.- No i nie rozmawiałam z samym Carterem.Pete Abrams jest tylko zastępcą i znasz jego zdanie na temat współpracy z policją: my musimy współpracować z nimi, ale oni z nami nie muszą.Skończyłem bekon i odłożyłem widelec.- Może nic nie znaleźli.Te pancerze wyglądały na bardzo mocne.- Chyba takie są - skrzywił się Dan.- Ale na pewno słyszałem chrzęst pękającej muszli i przysiągłbym, że widziałem odpadający kawałek.- Mdli mnie od takich historii - powiedziała Rheta.- Bo to i taka sprawa.Czy Abrams coś jeszcze mówił?- Tak, że zastanawiają się nad rozwierceniem studni Bodine'ów, żeby zobaczyć, skąd się bierze ta zatruta woda.- To najlepszy pomysł, na jaki wpadli w ciągu ostatnich dwóch dni.- Zawiadomią nas, kiedy dostaną zezwolenie na rozpoczęcie pracy.Chcieliby, żebyśmy pobierali próbki, jak oni będą wiercić.- A ja? - spytałem.- O tobie nic nie wspominali.- Jeden z tych stworów prawie mnie zmiażdżył, a drugi niemal utopił, tymczasem policja lekceważy moją osobę? Stałem się przecież ekspertem.- Pójdziesz z nami.Mianuję cię honorowym członkiem mojego zespołu badawczego - stwierdził Dan.- Miło, że ktoś mnie w końcu docenił.Przede wszystkim muszę coś zrobić z samochodem.Będziecie siedzieli w laboratorium cały ranek?- Jasne - odparł Dan.- Muszę skończyć badanie próbek, które pobraliśmy u Bodine'ów wczoraj po południu.Z kieszeni wyjąłem list polecający Grega McAllistera do właściciela Składu Candlewooda.- Dobra, kiedy wy będziecie robić badania, ja pojadę po tę książkę Legendy z Litchfleld.Nigdy nic nie wiadomo, może coś w niej znajdę.Spotkamy się na lunchu?- Zjadłeś takie gigantyczne śniadanie i już myślisz o lunchu? - zdziwiła się Rheta.- Muszę mieć dużo sił - wyjaśniłem.- Nigdy nie wiadomo, kiedy okoliczności zmuszą mnie do wykazania się męskością.- Szkoda, że w tym mieście nie mamy zwykłego, normalnego hydraulika, który tylko reperowałby rury i nie wtykał nosa w nie swoje sprawy - rzuciła Rheta, biorąc torebkę.- Nie mówiłaś tego serio.Przez chwilę się nie ruszała.Promień słońca spoczął na jej twarzy i w oczach zatańczyły ogniki.- Nie - powiedziała cicho.- Nie.Dan obrzucił uważnym spojrzeniem najpierw mnie, potem dziewczynę i wrócił do picia kawy.Skład Candlewooda mieścił się w dużej stajni przy drodze 202 za tablicami z reklamą MacDonalda oraz wielką postacią złotej rączki zachęcającą do kupowania farb [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl